.

.

20.05.2016

7. Wielka chwila

Grace
Poprzedni wieczór wraca do mnie coraz wyraźniej z każdą minutą. Leżąc w łóżku pod jasną pościelą staram się nie myśleć co tak naprawdę te kilka zdań zmieniło w moim życiu. Wpatrując się w energooszczędne żarówki ciągle rozpamiętuję słowa, które zdziwiły nie tylko mnie, ale także i Aleca.
Sergio wpuszczający mnie do restauracji, ubrany w idealnie dopasowany garnitur, który zakrywał wszystkie jego tatuaże. Alec, który podaje mu rękę i ocenia go, a potem puszcza mi oko. Ręka Ramosa, która łapie moją w połowie kolacji. Moje serce gdy przestaje bić. 
Chcę spróbować, Grace. Chcę spróbować z tobą.
Powietrza, potrzebuję powietrza.
Jego usta na moich. To jedna wielka katastrofa. Tonę, zapadam się.
Gdy znowu się budzę, przez chwilę myślę, że to sen. Bezwiednie dotykam palcami swoje usta i nie dziwię się, że ten gest nic nie wnosi. Zeskakuję z łóżka jak oparzona, wkładam kimono i zbiegam po schodach prosto do kuchni Felixa, gdzie powinien znajdować się Sergio. Siedzi odwrócony do mnie plecami i popija kawę, rozmawiając o czymś z moim ojcem. Mimo wszystko Felix ma bardzo poważną minę i zmarszczkę między brwiami. O bosych stopach podchodzę do nich.
— Dzień dobry — witam się z nimi i nastawiam ekspres do kawy. Porządna dawka kofeiny dobrze mi zrobi. 
— Nigdy nie pijesz z rana kawy — dziwi się Felix.
— Dziś chyba muszę.
Moja odpowiedź wywołuje kpiarski uśmiech na ustach Sergio. Na tych samych ustach, które wczoraj obsypywały mnie pocałunkami. Dlaczego do cholery zachowuję się jak nastolatka?
— O której macie samolot?
— Trzecia piętnaście — mówię i spoglądam na zegar wbudowany w piekarnik. — Cholera, to niedługo! — Podskakuję i tylko nadpijam kawę. Niestety muszę się obejść bez niej. — Biegnę pod prysznic.
Poranna toaleta zajmuje mi tylko piętnaście minut, dlatego z niewielkim nadmiarem czasu starannie dobieram swój strój. Do luźnych, przetartych jeansów z wysokim stanem ubieram krótki golf bez ramiączek tak, że dolna część brzucha jest odsłonięta. Wyjmuję z walizki białe trampki. Włosy, których nie myłam, związuję w luźnego koka i schodzę na dół, do Felixa.
— Tato — wołam, czym zaskakuję sama siebie. — Mogę pożyczyć twoje auto na dwie godzinki?
Felix nadal siedzi w kuchni z Sergiem. 
— Jasne, kluczyki są tu — mówi.
Zabieram z blatu kluczyki do auta i jabłko, po czym staję naprzeciw nich, po drugiej stronie śniadaniowego baru.
— Coś niska dzisiaj jesteś — zauważa Sergio, wzruszając ramionami.
— Śmieszne — mówię i wychodzę z pomieszczenia. — Będę za dwie godziny, czekajcie na mnie!
Samochód ku mojemu zdziwieniu prowadzi się gładko. Jest szybki i czuły na każdy najmniejszy ruch kierownicy, ale po chwili jestem do tego przyzwyczajona. Chowam dach i delektuję się piękną pogodą, jaka panuje w Barcelonie. Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewają moją skórę i jestem niemalże zawiedziona, kiedy docieram na miejsce.
Wchodzę do pomieszczenia, które wyglądem przypomina sklep ze starociami. Nie rozglądam się w poszukiwaniu właściwej osoby, ponieważ wiem, gdzie się znajduję. Wchodzę na zaplecze, gdzie przy małym stoliku do kawy siedzi czarnoskóry mężczyzna, popijający kawę. Całuję go z zaskoczenia w policzek i siadam naprzeciw niego, łapiąc ciastko z talerzyka.
— Dzień dobry — mówi, wciąż zapatrzony w gazetę. — Dobrze cię widzieć
— Ciebie również — uśmiecham się do niego.
Jego srebrne kolczyki w uszach dodają mu tylko uroku. To, co go wyróżnia spośród innych to właśnie jego niespodziewane rzadkie, jak na swoją rasę, jasne oczy. Potrafią hipnotyzować, a on naprawdę zdaje sobie z tego sprawę. Już nie raz przekonywał mnie do swoich racji właśnie poprzez wpatrywanie się we mnie i wydymanie dolnej wargi. Wie, jak to działa.
— Przykro mi z powodu twojej matki — mówi. — Jak zmarła?
— Ukrywała przed nami nawrót nowotworu. I stało się.
— Przykro mi, Grace.
— Wiem to. Ale wydarzyło się, nie chcę tego roztrząsać.
— A jak czuje się Felix? — Pyta łagodnie, łapiąc moją dłoń ponad stolikiem.
— Nie pogodził się z tym jeszcze, ale radzi sobie całkiem nieźle.
— To dobrze. Twoja mama była wspaniałą kobietą.
Śmieję się.
— Zwłaszcza wtedy, gdy uderzyła cię torebką po głowie?
— Zmieniałem fryzurę jej pięknej córki bez jej zgody! — Śmieje się ze mną.
— Teraz chyba także musisz to zrobić — mówię.
— No raczej nie przyszłaś na kawę i ploteczki.
— Raczej nie, a szkoda. Za kilka godzin mam samolot.
— A więc chodź, piękna. Zmienimy cię.
Łapie mnie za rękę i po chwili sadza na miękkim i wygodnym, staromodnym fotelu do strzyżenia. Odwraca mnie w kierunku lustra i rozplątuje koka, którego mam na głowie. Po chwilowym zastanowieniu znowu łapie mnie za rękę i sadza przy umywalce, gdzie myje moje włosy przyjemnym szamponem o zapachu mango. Moim ulubionym.
— To zmiana dla siebie czy dla kogoś?
Chwilę się zastanawiam, ale nie dane mi jest skończyć, ponieważ Alejandro przybiera swoją wszechwiedzącą minę i kiwa kilka razy głową. Gdy kończy myć mi włosy, znowu prowadzi mnie na fotel i, ku mojemu zdziwieniu, podaje mi dziwne okulary, z którymi już raz miałam styczność.
— Tylko nie to — jęczę, biorąc je w rękę i posłusznie zakładam.
Dzięki nim nic nie widzę, ale wyczuwam, jak przyjaciel uśmiecha się sam do siebie i zabiera się, o dziwo, za obcinanie włosów. Jego dłonie przyjemnie masują moją skórę głowy. Po kilkunastu minutach przestaje i odchodzi od stanowiska, ale ja myślę, że po prostu idzie po suszarkę. Chwilę potem czuję specyficzny zapach farby do włosów.
— Farba? — Dziwię się.
— Zaszalejmy — proponuje, choć już wcześniej podjął decyzję za mnie.
— A mam jakiś wybór?
Chyba się szeroko uśmiecha, ale nie mogę tego zobaczyć, bo nic nie widzę.
Po dwóch godzinach siedzenia prawie całkowicie bez ruchu Alejandro wreszcie włącza suszarkę i suszy moje włosy. Co najdziwniejsze, nie potrafię ocenić, czy są one długie czy krótkie, a co najważniejsze, jaki mają kolor. Stylizuje je, a ja zaczynam się denerwować. Wykręcam sobie palce u rąk, próbując nie wiercić się jeszcze bardziej.
— Prawie gotowe, ale jeszcze nie zdejmuj okularów.
— No co ty?
Gdy zdejmuje ze mnie narzutkę i łapie mnie za rękę z ulgą rozprostowuję nogi. Prowadzi mnie zapewne do wielkiego lustra, które znajduje się na przeciwległej ścianie. Czuję, jak staje za mną i mnie przytula.
— Gotowa?
Kiwam jedynie głową i zamykam oczy. Po chwili czuję, jak okulary znikają z mojego noska.
— Otwórz oczy, Grace.
Jak mi każe, tak ja robię. Przez chwilę moje oczy przystosowują się do jasnego pomieszczenia, ale potem opada mi szczęka. Moje włosy nie są już ciemne i długie, ale krótkie i jasne. Robię wielkie oczy i wpatruję się w Alejandro, który próbuje wybadać moją reakcję.
— Podoba ci się.
Znowu się sobie przyglądam. Włosy przy czubku głowy są troszkę ciemniejsze, niż na końcówkach, które są blond. Nie poznaję siebie, ale w zasadzie mi to odpowiada. W końcu zaczęłam nowy rozdział... z nowym mężczyzną.
— Mój cudotwórco! — Mówię i przytulam się do niego. — A teraz muszę naprawdę lecieć, niedługo mam samolot. Prześlij mi rachunek, dobrze?
— Dla ciebie wszystko, Gracie. Buziak i leć.
— Pa, Alejandro! 
— Nie pozwól, żeby ktokolwiek inny zajmował się twoimi pięknymi włosami!
— Nie pozwolę — śmieję się, macham mu i wsiadam do samochodu.
Przyzwyczajona do prowadzenia tego samochodu szybko docieram do domu Felixa. Przed wejściem do środka kilka razy poprawiam w lusterku swoje włosy. Do drzwi prawie że dobiegam, nie mogąc doczekać się reakcji Sergia i Felixa. Nowa ja powinna nieźle zakręcić im w głowie!
Wchodzę do salonu, gdzie siedzi tylko Sergio. Spogląda na mnie znad ekranu telefonu a ja uśmiecham się do niego promiennie. Przez chwilę patrzy na mnie bez słowa i odwraca głowę w stronę kuchni.
— Felix, ktoś do ciebie przyszedł!
Otwieram szerzej oczy.
— Do mnie? — Felix wychodzi z kuchni z ręcznikiem w ręce. — Dzień dobry.
Ledwo powstrzymuję się od śmiechu.
— Żarty sobie ze mnie stroicie, prawda?
Chyba dopiero do nich dociera, kto właściwie przed nimi stoi, bo robią wielkie jak funty uczy, a Sergio nawet otwiera mimowolnie buzię. Szeroki uśmiech nie znika z mojej twarzy gdy widzę ich miny, a łzy czają się w kącikach oczu. Szybko wyjmuję telefon z kieszeni, włączam aparat i robię im zdjęcia. A potem jestem dumna, że udało mi się to uwiecznić.
— Żebyście widzieli swoje miny!
— Grace — pierwszy zaczyna reagować Felix. — Coś ty zrobiła z włosami?
— Nie ja tylko Alejandro, to po pierwsze. A po drugie: nie podoba ci się?
— Jasne, że mi się podoba, ale prawie wcale cię nie poznałem.
— Zdziwisz się, jak ci powiem, że zauważyłam?
Kątem oka widzę, jak Sergio także odzyskuje rezon. Wstaje i podchodzi do mnie, a potem całuje mnie w kącik ust tak, że mam ochotę natychmiastowo odwrócić głowę po więcej. Uśmiecha się, bierze kosmyk moich włosów w rękę i przez chwilę się zastanawia. W tym samym czasie widzę, jak Felix wycofuje się do kuchni ze swoim uśmieszkiem pod nosem.
— Cholera — mówi Sergio będąc bardzo blisko mnie. — Baardzo mi się podoba. Nawet nie wiesz... Cholera. Cholera.
— Czyżby?
— Mhm — odkasłuje. — To znaczy tak. Cholerne tak.
Uśmiecham się do niego i całuję go w policzek.
— Cieszę się.
Droga powrotna do Madrytu upływa w bardzo lekkiej atmosferze. Na lotnisko odwozi nas Felix, który bardzo wylewnie się ze mną żegna. Mogę przysiąc, że gdybym została jeszcze minutę dłużej, on by się rozpłakał. Ku mojemu zaskoczeniu Felix bierze Sergia pod rękę i na bok, przez co nie słyszę, co do siebie mówią, ale widzę zaskoczoną minę piłkarza, a potem jego wielki uśmiech. 
W Madrycie jesteśmy około godziny szóstej, czyli w czasie, gdy piłkarze trenują na stadionie. Bierzemy taksówkę, która zawozi nas prosto na Bernabeu, a potem wchodzimy do środka, nie zastanawiając się nad tym, że są tam tłumy fanów, jak zawsze. 
Od razu zbiera się w okół nas spora grupka osób. Sergio uśmiecha się do nich i z ochotą pozuje do zdjęć. Do kilku zdjęć proszą także i mnie, więc zadowolona z faktu, że mogę pochwalić się swoją nową fryzurą robię to. Zachowuję się totalnie dziewczęco, ale kto by na to patrzył?
— Chodźmy już — mówi po dziesięciu minutach Sergio. — Chcę być jak najszybciej w domu.
— A do kogoż to ci się tak bardzo spieszy?
— Do mojego łóżka — odcina się i prowadzi prosto na murawę stadionu.
Znajdują się tam fotoreporterzy, którzy prawie od razu wyłapują nasze pojawienie się w środku. Zbytnio się tym nie przejmując podchodzimy do mojego ojca, który stoi pośrodku stadionu w towarzystwie swoich pomocników. Na początku żaden z nich mnie nie poznaje, ale gdy robię wymowną minę, tata przytula mnie na powitanie.
— Dobrze wyglądasz — mówi, badając moje zachowanie.
Wzruszam ramionami. 
— O której kończysz?
— Za jakieś dwie godziny. Będziesz na mnie czekać?
— Niee, wezmę taksówkę — mówię i całuję go w policzek. — Do zobaczenia w domu, tatku. Zrobię dobrą kolację.
Nie widzę w okół siebie Sergia, więc wracam tam, skąd przyszłam sama. Wychodzę wejściem dla personelu na prywatny parking piłkarzy, skąd zamawiam taksówkę tłumacząc, gdzie ma przyjechać. Dziesięć minut do jej przyjazdu mam zamiar spożytkować poprzez wlepianie wzroku w ekran telefonu. Siadam na walizce i zakładam na głowę czapkę z daszkiem.

Sergio
Podchodzę energicznym krokiem do Jamesa, który uśmiecha się na mój widok. Podaję mu rękę, a ten od razu klepie mnie po plecach w geście zadowolenia. Nie zwracam uwagi na jego wymowne gesty tylko od razu przechodzę do sedna.
— Potrzebuję przysługi.
Chwilę później siedzę w jego aucie, które swoją drogą choć małe, jest bardzo wygodne. Nasuwam na oczy okulary przeciwsłoneczne i jadę do jedynego miejsca, gdzie wszystko może się szybko rozwiązać. Informacja, której od dawna szukam, może być na wyciągnięcie ręki.
Znajdujący się pod miastem bar nie wygląda zachęcająco. Drewniane drzwi, które musiały być naprawiane niezliczoną ilość razy skrzypią, gdy przez nie wchodzę. W środku panuje półmrok, kilku motocyklistów siedzi przy stolikach, kilku przy barze. Za kontuarem stoi wielki, brodaty mężczyzna z niezliczoną ilością tatuaży i bandaną na głowie. Wygląda groźnie, dlatego z pewnością siebie podchodzę do lady i siadam na wolnym stołku.
Podchodzi do mnie, wycierając brudną ścierką kufel do piwa.
— Szukam niejakiego Joe — mówię.
— To zależy kto go szuka — gruby głos mężczyzny roznosi się echem po pomieszczeniu. Czuję na sobie kilka ciekawskich par oczu.
— Przysłał mnie Cayo.
— Cayo nie żyje. No już, panowie, spokojnie.
Nawet nie zauważam, jak kilkoro z gości podrywa się z miejsca na wspomniane imię. Zaciskam dłonie w pięści szykując się do burdy, ale na szczęście barman przychodzi mi z ratunkiem.
— No już, rozejść się!
— Cayo i Flavio ukrywają się w Barcelonie — mówię to, co powiedział mi kilka godzin temu Felix. — Powiedzieli, że możesz mi w czymś pomóc.
— Doprawdy?
— Tak — uderzam pięścią w stół. — Potrzebuję informacji.
Barman zbliża swoją twarz do mojej tak, że czuję jego nieprzyjemny oddech. Zaciskam zęby, by nie przyłożyć mu od razu. Nie podoba mi się to miejsce.
— Flavio nigdy nie przysyła nikogo do mnie. A Cayo nie żyje — powtarza się.
— Graciano sam mnie do nich zaprowadził — mówię dobitnie. — Więc nie wmawiaj mi bzdur.
Na wspomnienie imienia trzeciego z Hiszpańskich uciekinierów barman wreszcie odpuszcza. Wraca do czyszczenia kufla, który polerował przez ostatnie pięć minut, ale tym razem przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami.
— Trzeba było tak od razu — mówi. — Chodź.
Zaprowadza mnie na zaplecze, które wygląda jeszcze bardziej obskurnie niż reszta pubu. Wskazuje mi grubą dłonią miejsce, w którym mam usiąść, a ja po prostu to robię, nie chcąc narażać się temu osiłkowi. Nie jestem głupi i wiem, że z nim bym nie wygrał. Mimo wszystko.
— Co chcesz wiedzieć — przechodzi od razu do szczegółów.
— Ostatni przemyt broni z Portugalii. Hiszpański łącznik. Nazwisko.
— Postradałeś rozum. Claudio mnie zabije, jeśli je zdradzę.
Marszczę brwi na jego odpowiedź. Irytuje mnie jego zgubna pewność siebie.
— Ja będę twoim największym zmartwieniem, jeśli mi go nie podasz.
— Nie ma mowy.
— Flavio, Graciano i Cayo to moi dobrzy kumple z przeszłości. To już powinno zamknąć ci mordę i kazać powiedzieć, kto jest hiszpańskim łącznikiem.
— Kurwa — przeklina. — Pique. Gerard Pique. Ten piłkarz.
— Wiedziałem — ponownie uderzam pięścią o stół.
— Co chcesz z tym zrobić?
— To nie twój interes, Joe. Dobra robota.
Mam go. Załatwię go raz na zawsze.

Grace
Nie spieszę się ze wstawaniem na budzik ponieważ dobrze wiem, że mój dzisiejszy dzień będzie totalnie nieproduktywny. Mam w planach tylko i wyłącznie kupienie lodów w sklepie, po czym całodzienne wylegiwanie się na sofie i oglądanie seriali. Bo tak. Bo mogę.
Drużyna taty wyjechała na towarzyski mecz do Oslo, a ja, choć uprzednio zaproszona, postanowiłam zostać w domu. Nie chciałam jeździć za nimi po świecie i przeszkadzać im w wypełnianiu swoich, poniekąd, obowiązków. Mam swoje życie, które nigdy nie będzie do końca związane z nimi. Mimo, że postanowiłam przejąć kontrolę nad Madryckim ośrodkiem Marca, co wiązało się z piłką nożną, to wcale nie było powiedziane, że będzie to Real Madryt. Nie. To może być Arsenal Londyn. Tak, lubię Londyn. Albo Manchester United... Coś angielskiego, z dala od Realu Madryt, z dala od FC Barcelony. Z dala od tych wszystkich znanych mi piłkarzy, którzy potrafią zakręcić mi w głowie. Z dala od zgiełku. Tak, będę pisać o angielskich drużynach, będę zatwierdzać artykuły. A jeśli moi drodzy przyjaciele mnie zdenerwują... po prostu obsmaruję ich na łamach nowego, prywatnego bloga. Zaprzyjaźniona z piłkarzami. To dobry pomysł.
Dopiero późnym popołudniem doceniam to, że zostałam w Madrycie.
Siedzę na kanapie z pustym pudełkiem po lodach na kolanach. Oglądam jeden z ostatnich odcinków sezonu House'a, gdy ktoś dzwoni do drzwi. Niezgrabnie wstaję i idę otworzyć, poprawiając przy tym swój różowy dres. W drzwiach stoi kurier z cienką paczuszką na dokumenty. Odbieram je od niego i wracam na swoje miejsce.
W środku znajduje się list napisany bardzo mi znajomym pismem. Mrużę oczy, gdy widzę jego nagłówek a potem go czytam, a z każdym słowem robi mi się coraz bardziej niedobrze. List od mamy zawiera informacje, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Tak, jak prosi mama, palę list w metalowym koszu na śmieci.
Tylko, że jej słowa zdążyły boleśnie wyryć się w mojej pamięci.
Opadam na kolana i nie chcę wstawać. Płaczę nad jego losem.
To boli, cholernie boli, ale daję radę. Ja zawsze daję radę.


Co Wam mogę powiedzieć? Ten rozdział nigdy nie pojawił się na CM 1.0 ani w "starych rozdziałach" bo on... zaczyna wprowadzać wszystko, co chciałam. Nie wiem czemu dodaję go aż tak szybko, ale w zasadzie czemu nie? Chcę tylko wiedzieć, jak zapatrujecie się na nowe wątki z Sergiem, z Grace i z nimi razem, bo to też już osobny temat. No i przemianą Grace. 
Dzielcie się ze mną spostrzeżeniami, naprawdę lubię to czytać.