— Pojadę po te rzeczy czy ci się to podoba, czy nie.
Mocno uciskam palcami skronie, próbując odgonić ból głowy. Sergio stoi naprzeciwko mnie, oparty biodrami o kuchenną wyspę. Trzyma w ręku kubek parującej jeszcze kawy i jest w dresie. Chwilę temu wpadł sprawdzić jak się czuję pod pretekstem zostawienia jakichś dokumentów dla ojca.
— Nie podoba mi się to — mówi przez zaciśnięte zęby.
Sergio nie zareagował dobrze na wieść, że wybieram się do Barcelony w tym tygodniu. Od afery z Gerardem nie minęło dużo czasu, ledwie miesiąc, ale wszyscy wokół mnie sądzą, że nie jestem gotowa na taki krok. Według nich to oni wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre.
— Ile razy mam wam mówić, że jestem na to gotowa? Poza tym nie mogę żyć w Madrycie bez moich rzeczy!
Zakładam ręce na piersi. Sergio, wciąż wpatrując się we mnie, odstawia powoli kubek na blat i widzę, że głęboko się zastanawia.
— Kupimy ci nowe rzeczy — oznajmia.
Zachłystuję się powietrzem.
— Zachowujesz się protekcjonalnie! — Mówię z wyrzutem.
— Protekcjonalnie? — Śmieje się.
— Tak, protekcjonalnie, Sergio!
— A więc jedź, proszę — mówi tak po prostu i wzrusza ramionami.
Robię szerokie oczy i marszczę brwi. Wygląda na to, że mówi poważnie, chociaż jeszcze przed sekundą upierał się, że nigdzie mnie nie puści. Przewracam oczami.
— Dopiero teraz zachowuję się protekcjonalnie — mówi i na chwilę wraca mu uśmiech. — Co nie znaczy, że ten pomysł mi się podoba.
Zaciskam usta w jedną linię, próbując go rozgryźć. By zająć ręce biorę jego kubek z blatu, dopijam resztkę kawy i zabieram się za jego umycie, chociaż mogę wstawić go do zmywarki. Zimna woda trochę mnie otrzeźwia.
— Weź kogoś ze sobą — mówi w końcu, gdy trzeci raz płuczę kubek. — Nie dopuść do tego, żeby być z nim sam na sam.
— Nie dopuszczę — odwracam głowę w jego stronę. Stoi pochylony, wsparty rękoma o blat. — Ale też nie wiem, kogo mogłabym wziąć.
— Mnie — mówi spokojnie i patrzy mi w oczy.
Biorę ręcznik z uchwytu w szafce i wycieram o niego ręce, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Opieram się biodrem o wyspę. Udaję, że się zastanawiam, chociaż tak naprawdę wiem, że chcę, by ze mną jechał.
— Dobrze.
— Dobrze?
— Dobrze.
— A więc dobrze — powtarza z uśmiechem. — Pojadę z tobą. Dobrze.
— Dobrze — uśmiecham się szeroko.
— Dobrze — kiwa głową.
Podróżowanie z Madrytu do Barcelony samolotem jest o tyle wygodniejsze, co szybsze. Już nie raz byłam zmuszona przebyć tę drogę samochodem — sześciogodzinna podróż potrafiła wymęczyć mnie bardziej niż niejeden trening. Zazwyczaj wysiadałam z samochodu podirytowana, na skraju załamania, ale dziś nie mogę sobie na to pozwolić.
Umówiłam się z Sergio już w środku. Obiecał, że będzie czekać na mnie przy samym wejściu, więc nie zastanawiając się długo wchodzę do środka i przeszukuję wzrokiem tłum. Czuję się jak pamiętnego dnia na Barajas, gdy wyczekiwałam chłopaków w holu, tyle, że tym razem to Sergio czeka na mnie. Dostrzegam go przy jednej ze szklanych ścianek oddzielających przejścia korytarzy. Ma na sobie obcisły biały T-shirt, jeansy i czapkę z daszkiem z logo Realu. Uśmiecham się na jego widok i ruszam w jego kierunku.
— Dzień dobry — witam się z nim. — Wymowne, nie powiem.
W odpowiedzi wzrusza ramionami, a towarzyszy temu przepiękny, promienisty uśmiech. W tym momencie jestem pewna, że nie mogłam wybrać lepszego kompana do podróży.
Lot mija nam w ogólnie dobrej atmosferze. W oparciach foteli znajdują się tablety, dlatego przez całą długość trwania lotu surfujemy po internecie. Sergio obrał sobie za zadanie poprawianie mi i tak już dobrego humoru — co chwilę czyta mi żarty, które znajduje w internecie, przez co co jakiś czas jesteśmy uciszani przez starszą kobietę siedzącą za nami.
Cztery dziewczyny, które siedzą tuż obok, co chwilę zerkają na Ramosa rozmarzonym wzrokiem, ale ten zdaje się to ignorować i pełną uwagę poświęca tylko mi. W przerwach pomiędzy jednym a drugim napadem śmiechu, tłumionym przez poduszkę, którą ze sobą wzięłam, zerkam z wyższością na dziewczyny, które wpatrują się w nas ze złością, ale także, jak sądzę, z zazdrością. Jestem pewna, że dobrze wiedzą, kim jest Sergio; mgliście mogą zdawać sobie sprawę, kim jestem i ja.
Felix czeka na nas na lotnisku. Sergio, który zaoferował się, że będzie ciągnąć także i moją walizkę, ma zajęte ręce, dzięki czemu to ja pierwsza wpadam w ojcowskie ramiona Felixa. Zostaję wycałowana w dwa policzki. przez co mój uśmiech tylko się pogłębia.
— Cześć, kruszyno — wita się ze mną, gdy tylko go puszczam. — Witaj, Sergio.
— Panie Röttenberg.
— Wystarczy Felix — mężczyźni podają sobie ręce.
— Felixie.
Sergio puszcza mi oczko, gdy na mnie patrzy, a moja twarz aż boli od uśmiechu.
Barcelona wywołuje u mnie mieszane uczucia. Chociaż, co normalne, jestem pogodzona z tym, że mama nie żyje, miasto samo w sobie jest jej żywym wspomnieniem. Kobieta, która rządziła mediami żelazną ręką jest nieodłączną częścią tego miasta, przez co mój żołądek ściska się za każdym razem, gdy przejeżdżamy jakąś znaną mi ulicą.
Sergio siedzi z przodu sportowego auta Felixa i ciągle z nim rozmawia. Z naciągniętymi na nos okularami próbuję nie dać po sobie poznać, że tak dobrze mi znane miasto jest teraz dla mnie katalizatorem złych wspomnień. Co jakiś czas przyłapuję Sergia, że lekko odwraca głowę w moją stronę, jak gdyby sprawdzając, czy wszystko w porządku. Udaję, że tego nie widzę.
Nowy dom Felixa, który kupił niedługo po śmierci mamy, wydaje się być większy, niż na to wygląda. Surowy i nowoczesny wystrój pomieszczeń w kolorach szarości prawie wszędzie przełamują wielkie, kolorowe bukiety kwiatów, które uwielbiała moja mama. Ściany i puste przestrzenie na komodach zajmują zdjęcia wszystkich ważnych dla Felixa osób — moje, mojej mamy, jego rodziców i siostry, jego przyjaciół i współpracowników. Ojczym od zawsze lubił kolekcjonować swoje wspomnienia poprzez uwiecznianie ich na papierze.
Felix bardzo polubił Sergia. Co chwilę wciągał go w rozmowę o jego firmie, czy też o karierze sportowej Hiszpana, zalewał go milionami anegdot z mojego dzieciństwa i poił najlepszym winem, jakie posiadał. Ramos wpatrywał się w niego jak w obrazek, zafascynowany jego postawą, firmą, domem, samochodami, podróżami. Naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby Felix został dla niego czymś na wzór mentora, bo sposób, w jaki na niego patrzył...
— Rozumiem, że złapaliście ze sobą dobry kontakt — mówię poniekąd zazdrosna następnego ranka — ale przyjechaliśmy tutaj z wcześniej określonego powodu i chciałabym zrobić to jak najszybciej.
Ramos uśmiecha się do mnie tajemniczo i kiwa głową.
— Powiedz, kiedy będziesz gotowa.
Staję nad nim i zakładam ręce na piersi.
— Już jestem.
— A więc nie ma na co czekać, jedźmy.
Wstaje i łapie mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.
— Faceci — wzdycham.
Sergio otwiera przede mną drzwi do białego lamborghini Felixa, a jego oczy świecą nie tylko wtedy, gdy siadam na swoim miejscu. Przez całą drogę Sergio zachowuje się jak dziecko, które dostało swoją wymarzoną zabawkę — uśmiecha się i nawet, o zgrozo, podśpiewuje. Jego humor i pasja udzielają się także i mnie. Przez jedną chwilę udaje mi się zapomnieć, gdzie jadę i dlaczego tam jadę, ale to szybko do mnie wraca.
Resztki humoru uciekają, gdy stajemy przed bramą ściśle strzeżonego osiedla, gdzie mieszka Gerard. Ochroniarz, siwy pan po pięćdziesiątce, zatrzymuje nas ruchem ręki i pokazuje, by uchylić okno.
— Dzień dobry — wita się. — Państwa godność i cel wizyty.
— Myślę, że... — zaczynam, szukając portfela w torebce. — Myślę, że ta karta powinna panu wystarczyć. Nazywam się Grace Mourinho.
— Ach, panna Mourinho! Już otwieram przejazd.
I znika, krzycząc coś do młodego chłopaka chowającego się w budce.
Uderzają we mnie wspomnienia, które tak naprawdę zawsze gdzieś czaiły się we wnętrzu mojej osobowości i nie chciały z niej uciec. Tu, pod tym drzewem, na prawo, poznałam Neymara, a tu, na tej ławce, Gerard dał mi bardzo piękny naszyjnik. Zaraz za zakrętem było miejsce, gdzie zawsze się chowałam, chcąc pomyśleć, a kilka metrów dalej nasza ulubiona lodziarnia. Cała Barcelona, chcąc nie chcąc, przypomina mi Gerarda, a to osiedle, te małe miejsce w jakże wielkim świecie tylko przypomina mi o tym, że będzie moją częścią, czy mi się to podoba, czy nie.
— Ładnie tu — uśmiecha się do mnie. — Gdzie mam się zatrzymać?
Piorunuję go wzrokiem.
— Tutaj, za rogiem, dobrze? Napiszę mu wiadomość.
Mam nadzieję, że jesteś w domu, bo przyjechałam po swoje rzeczy.
Gdy wysiadam z samochodu uderza we mnie świeże, ranne powietrze. Nigdy nie sądziłam, że poczuję dziwne uczucie w sercu, gdy znowu postawię stopę na tym osiedlu; nie sądziłam także, że jeszcze kiedykolwiek to zrobię. Z tej pozycji widzę okna apartamentu Gerarda, jego łazienkę i kuchnię.
— To był zły pomysł — mruczę.
Ramos obejmuje mnie ramieniem i wskazuje na budynek.
— To tutaj? Dam radę.
Winda wjeżdża na górę, a gdy staję przed drzwiami apartamentu Gerarda, serce podchodzi mi do gardła. Przejeżdżam palcami po dzwonku, bojąc się ujrzeć go w drzwiach. Po chwili Ramos stanowczo napiera swoją dłonią na moją i wreszcie rozbrzmiewa dzwonek.
To moje ostatnie sekundy życia.
Klamka od drzwi się porusza, a ja już wiem, że to dobrze się nie skończy.
Gdy Gerard, w samym ręczniku, staje na progu swojego mieszkania, a krople wody spływają po jego muskularnym ciele, chcąc nie chcąc przypominam sobie wszystkie sytuacje, gdy widziałam go w takim wydaniu. Potrząsam głową próbując odwiać od siebie te myśli i wracam do rzeczywistości, gdzie stoi przede mną na wpół rozebrany i piorunuje mnie wzrokiem.
— Przygotowałeś moje rzeczy? — Pytam.
Wciąż z grobową miną otwiera szerzej drzwi i zaczyna mówić po włosku, przez co Ramos nie może go zrozumieć. Kiedyś, gdy nie chcieliśmy, by ktoś nas zrozumiał, rozmawialiśmy w tym języku. Teraz, po prostu, Gerard chciał się zabawić kosztem Ramosa.
— Ten Madrycki pomiot nie ma prawa wchodzić do mojego mieszkania. Zabieraj się stąd jak najszybciej, jego smród czuć nawet od ciebie!
Otwieram szerzej oczy, przystając w progu.
— Jak śmiesz!?
Wchodzę w amoku do mieszkania i po kolei wynoszę z niego pięć sporych pudeł. Stawiam je na korytarzu unikając wzroku Ramosa, a gdy już kończę, staje kilka centymetrów przed Gerardem.
— Zawiodłam się na tobie, Gerardzie — kontynuuję po włosku, grając w jego grę. — Nigdy sobie nie wybaczę, że mogłam się aż tak pomylić co do ciebie. A teraz, nie masz najmniejszego prawa mówić tak ani do mnie, ani do mojego faceta, Gerard.
Tupiąc nogą biorę dwa pudła i kieruję się w stronę wind. Sergio w milczeniu zgarnia resztę i podąża za mną, a ja widzę, że wszystkie mięśnie w ciele ma napięte.
Wychodząc z budynku z resztą swoich rzeczy napięcie powoli zastępuje błoga ulga. Zabranie ostatnich wiążących nas rzeczy z jego mieszkania sprawiło, że czuję się naprawdę wolna. To cudowne uczucie, jak dla mnie, mogło trwać do końca świata — to tak, jak gdyby przez cały czas krępowały mnie niewidzialne kajdany. które nagle zniknęły.
Szczerzę się do lusterka samochodu Felixa, a Sergio, który go prowadził, podłapał mój humor, bo co rusz nucił jakieś piosenki. Napięcie tego krótkiego spotkania z Gerardem zeszło także i z niego — znów uśmiecha się tak, jak pól godziny temu.
— Szczerzysz się jak mysz do sera — komentuje Ramos, patrząc na mnie kątem oka. Śmieję się, szczęśliwa. — Mogę wiedzieć dlaczego? Co cię tak cieszy?
Wzruszam ramionami.
— Wszystko. Skończyłam z nim raz na zawsze.
Sergio kiwa kilka razy głową i wraca do prowadzenia auta, skupiając się na nim bez reszty. Jedziemy przez autostradę, pasem szybkiego ruchu. Prawie 200 km/h na liczniku sprawiało, że czułam mdłości.
— Wiesz — zaczął. — Nie wiedziałem, że znasz język włoski.
— Jak już ci mówiłam przy okazji pogrzebu, nie znasz mnie.
— Cóż... Nie wiedziałem także, że jestem twoim facetem.
— Och...
Zanim zdążam jakkolwiek zareagować, kładzie mi dłoń na kolenie i ściska je, gdy energicznie poprawiam włosy, wpatrując się w lusterko.
— Wszystko w porządku, Grace. Nic się nie stało, rozumiem cię.
Nie jestem w stanie powiedzieć ani słowa. Dotyk Ramosa rozprasza mnie w takim stopniu, że zapominam o oddychaniu. Przeczesując ostatni raz włosy wpatruję się w jego rękę, które gładzi moje kolano. Gdy ją zabiera czuję dziwną pustkę. Mrowienie ustaje kilka sekund później, ale ja i tak gapię się na to miejsce czując szlak jego palców, które jeszcze przed chwilą dotykały materiału jasnych jeansów.
— Swoją drogą to z tego Pique straszny dupek. Jak z nim wytrzymałaś taki czas?
Wzdycham, wracając do rzeczywistości.
— Nie wiem... Był... Inny. To nie jest Pique, w którym się zakochałam. Nie wiem, co mnie napadło, gdy powiedziałam, że jesteśmy razem.
Spoglądam na niego. Jego dłonie mocniej zaciskają się na kierownicy.
— Przepraszam — szepczę.
Tak naprawdę nie chcę go przepraszać ponieważ nie czuję się winna. Nazwanie Sergia moim chłopakiem, owszem, mogło być nieodpowiedzialne, ale w zasadzie nie zrobiłam niczego złego. Nie rozpamiętywałam tego, co działo się we mnie, gdy pojawiał się w pobliżu, nie robiłam do niego maślanych oczek, nie przytulałam go na prawo i lewo, nie mówiłam, co do niego czuję. Po prostu byłam tuż obok. I zawsze będę.
— Nie przepraszaj, mówiłem, rozumiem cię.
Resztę drogi przebywamy w ciszy. Ramos nie odzywa się do mnie ani słowem, ja sama nie próbuję rozpocząć rozmowy... mimo wszystko cisza ta jest całkiem przyjemna, daje okazję odpłynąć choćby na chwilę.
Telefon zaczyna wibrować w kieszeni. Zdezorientowana wyjmuję go i spoglądam na ekran, na którym pojawia się zdjęcie roześmianego Neymara. Marszczę brwi i zastanawiam się przez chwilę, dlaczego chłopak dzwoni akurat teraz.
— GRACE! — Słyszę pisk przy uchu i momentalnie odsuwam od siebie słuchawkę. — Halo, Grace, to ty? Z tej strony Neymar!
Spoglądam z przerażeniem na Sergia, który zjeżdża na parking przed McDonaldem i odwraca się w moim kierunku, zaciekawiony.
— Cześć Ney — mówię. — Co u ciebie?
— Co u mnie!? Ty lepiej opowiadać co zmalowałaś, że Pique jest taki wściekły! Wyszedłem na dziesięć minut do osiedlowego hipermarketu! Miałem go dzisiaj pilnować, jak przyjedziesz. Felix zrobił mu awanturę i powiedział, że ma się zachowywać, jak będziesz odbierać swoje rzeczy. Poszedłem po głupie piwo a on brał prysznic! I się minęliśmy!
Wzdycham, orientując się, że Sergio słyszy każde słowo.
— Witaj w moim świecie — zasłaniam na chwilę słuchawkę telefonu i teatralnie przewracam oczami. — Strach się bać, co wymyślą!
Sergio śmieje się przed krótką chwilę.
— Zawsze chciałem w nim być.
Puszczam jego komentarz mimo uszu, próbując udowodnić samej sobie, że nic nie obchodzi mnie to, co powiedział właśnie mężczyzna.
— Tak... Trochę się pokłóciliśmy z Gerardem — stwierdzam ostrożnie, wracając do rozmowy.
— POKŁÓCILIŚMY? Gracie, on zdemolował połowę salonu w dziesięć minut. Coś ty mu powiedziała?
Gerard zdemolował mieszkanie? Ta okropna perspektywa rzuca nowe światło na jego zachowanie, chociaż nadal wcale mi się ono nie podoba. Jeszcze niedawno mogłabym zaprzeczyć Neymarowi, ślepo wpatrzona w tego hiszpańskiego mężczyznę i jego dystans do wszystkiego. Teraz nie jestem tego taka pewna. To, co zrobił Pique podczas meczu, to, co o mnie mówił...
— Ja, tak jakby... Przyprowadziłam ze sobą Ramosa...
— Nie, nie, nie, to nie przez Ramosa. Jasne, Grace, poszturchali się na boisku, powyzywali później... Ale to nie on go tak rozsierdził. Grace, proszę cię, daj mi jakąś wskazówkę, bo nie wiem, jak mam z nim gadać...
— Ney, uwierz mi, chodzi o Sergia. Najlepiej daj mu czas, sam do ciebie przyjdzie jak będzie chciał pogadać. Cokolwiek ci powie, musisz wiedzieć, że kłamałam, bo byłam wściekła, dobrze? Muszę kończyć, Ney. Jutro wyjeżdżam z Barcelony raz na zawsze... Jeśli kiedykolwiek będziesz w Madrycie to zawsze możesz do mnie wpaść. pamiętaj.
— No nie wiem, Grace, wszystko u ciebie w porządku?
— Tak, naprawdę dziękuję. Nigdy nie było lepiej. Muszę lecieć, bo jestem w samochodzie z Ramosem i chcemy iść coś zjeść. Odezwę się kiedyś do ciebie, obiecuję. Pamiętaj, daj Gerardowi czas, to mu pomoże bardziej niż twoja nadopiekuńczość, Ney.
— Pa, Grace — szepcze, a w słuchawce słyszę kogoś jeszcze.
— Pa.
Odkładam telefon do torebki i spoglądam na Ramosa, który pociera brodę marszcząc brwi. Chyba go coś ugryzło, ale nie zamierzam się tym przejmować. Wbrew sobie ciągle rozpamiętuję jego dotyk na moim kolanie, ale przecież to nie było nic dziwnego. Już nie raz dotykał mnie, przytulał czy całował w policzek. Dlaczego ten akurat dotyk zrobił na mnie aż tak piorunujące wrażenie?
— Tylko nie McDonald — jęczę. — Jedźmy gdzieś, gdzie możemy dobrze i zdrowo zjeść.
— Już się robi, ma'am.
Sergio zabiera mnie do mojej ulubionej restauracji, Informal, znajdującej się niedaleko Barrio Gotico. Sam wystrój tego pomieszczenia, szarości połączone z jasnym drewnem i nowoczesnym stylem przypomina mi pierwszy dom, w jakim mieszkałam w Barcelonie. Nie mieliśmy go długo, po roku mama sprzedała go i kupiła większy, ale właśnie ten budynek sprawił, że udało mi się dojść do siebie po ich rozstaniu.
Nie musimy rezerwować stolika. Kobieta, która stała przed restauracją od razu rozpoznaje Sergia i zwracając się do niego po nazwisku zaprasza go do środka. Prowadzi nas do jednego z dwuosobowych stolików, znajdujących się przy oknie. Chwilę później pojawia się kelnerka a Sergio zamawia dla nas dwie szklanki wody.
Podczas obiadu rozmawiamy na luźne tematy. Mówimy o mojej pracy w Marca, o jego meczach i o tym, jak się do nich przygotowuje. Rozmawiamy o Felixie i jego firmach, o podróżach, gotowaniu. Delektujemy się smakiem podanych nam potraw i, słowo daję, czasem udaje się nam flirtować. Wszystko dzieje się w naturalnym rytmie i jestem naprawdę pod wrażeniem lekkości tej rozmowy.
Sergio chwali dania, jakie podają w Informal a ja szczerzę się jak głupia, próbując zrozumieć, w którym momencie ten mężczyzna stał się dla mnie aż tak bardzo ważny.
Do naszego stolika z nienacka podchodzi kelner, który kładzie przede mną deser. Marszczę brwi i próbuję przypomnieć sobie, kiedy go zamówiłam, ale mężczyzna idzie mi na ratunek.
— To od tamtego pana — wskazuje dłonią na mężczyznę siedzącego na wiklinowym krześle w rogu pomieszczenia i oddala się dyskretnie z drwiącym uśmiechem na twarzy.
Spoglądam w tamtym kierunku i dostaję lekkiego szoku, gdy zauważam, kto siedzi w tamtym miejscu. Uśmiecham się od ucha do ucha i macham do mężczyzny, zapraszając go naszego stolika.
Gdy do nas podchodzi, wstaję i ściskam go bardzo mocno i długo, dając upust tęsknocie, jaką za nim czułam. Sergio wstaje po chwili i ze zmarszczonym nosem wyciąga dłoń do mężczyzny.
— Sergio Ramos — przedstawia mu się poważnym tonem, a ja przewracam oczami.
— Alexander Fultz — podaje mu rękę.
Alec wygląda obłędnie. Ma na sobie białe spodnie i białą koszulę, na którą nałożył czarny sweter. Prócz tego trzyma w ręku ciemny płaszcz. Długie włosy ma związane na czubku głowy i wygląda na wielką gwiazdę modelingu, którą, w moim przekonaniu, mógłby zostać.
— Nie wygłupiajcie się — śmieję się perliście i wskazuję Alecowi krzesło. — Dołącz do nas.
— Wybacz, kruszyno, ale muszę już lecieć. Na długo zostajesz w Barcelonie?
— Wyjeżdżamy jutro — smucę się i łapię go za rękę. — Co powiesz na to, żebyśmy zjedli dziś tutaj kolację we trójkę.
Alec błyska zębami i już wiem, że się zgodzi.
— W końcu mamy co świętować, prawda?
Marszczę brwi nie wiedząc, o co dokładnie mu chodzi.
— W końcu wykopałaś tego dupka ze swojego życia, promyczku. To wielki dzień.
Znów się uśmiecham, gdy mężczyzna całuje mnie, co jest bardzo do niego podobne, w kącik ust i kieruje się w stronę wyjścia.
— Zadzwonię — mówi i podaje rękę Ramosowi.
— A ja odbiorę — zapewniam go, wciąż się uśmiechając.
— A spróbowałabyś tego nie zrobić — grozi mi palcem i znika za drzwiami.
Przez resztę obiadu to on zajmuje pierwsze miejsce w moich myślach.
Felixa zastajemy w salonie, gdzie ogląda najnowsze wiadomości na swoim gigantycznym telewizorze. W trakcie drogi powrotnej zdążyłam ułożyć w głowie plan rozmowy, jaką mam zamiar z nim przeprowadzić.
— Felix! Jak dobrze, że jesteś!
Mężczyzna momentalnie zrywa się z krzesła i staje ze mną twarzą w twarz. Ma na sobie czarny, prążkowany garnitur i niebieski krawat. Dopiero w tym momencie, gdy się mu przyglądam, zdaję sobie sprawę, że nie jestem na niego zła.
— Jak ci poszło z Gerardem?
Opowiadam mu po krótce co wydarzyło się w progu mieszkania Pique, oczywiście. ku uciesze Ramosa, pomijając część wypowiedzianą po włosku. Przez chwilę zastanawiam się, czy powiedzieć mu także o rozmowie z Neymarem, ale w postanawiam zatrzymać ją dla siebie.
— Nie było Neymara? — Czyta mi w myślach.
— No właśnie... A dlaczego miałby tam być?
— A miał? — Felix robi minę niewiniątka.
Piorunuję go wzrokiem.
— No dobrze, już dobrze — poddaje się. — Rozmawiałem z Gerardem kilka dni temu, gdy dowiedziałem się, że przyjeżdżasz. Wbrew pozorom nie chodziło mi o zapobieganie skandalowi, który mógłby wybuchnąć czy o oburzone zachowanie sąsiadów po kłótni kochanków. Chciałem dla ciebie jak najlepiej, Grace. Wychowuję cię już dobre parę lat i jesteś dla mnie córką, musisz to pamiętać. Naprawdę lubiłem Gerarda i cieszyłem się, że jesteś z nim szczęśliwa. Gdy usłyszałem, jak się zachował... Coś we mnie pękło. Wtedy rozmawiałem z nim po raz pierwszy. Chyba jeszcze wtedy nie rozumiał, jaki skarb stracił z własnej winy. Pojechałem do niego kilka dni temu i powiedziałem, że nie życzę sobie wybuchu jakiejkolwiek kłótni z tobą w roli głównej, choćby ze względu na niedawno zmarłą Dolores. Zgodził się na wzięcie Neymara w roli waszej niańki.
— Och, Felix...
— Nie patrz tak na mnie, Grace. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
— Wiem. I dziękuję
Jestem trochę skołowana wyznaniem Felixa. Nigdy nie myślałam o tym, że stałam się dla niego jak własna córka. Oczywiście nazywałam go ojczymem, ale nigdy nie dawałam temu jakiegoś szczególnego znaczenia. Aż do tej chwili. Zdaję sobie sprawę, że Felix naprawdę mnie kocha i chce dla mnie dobrze, próbując uniknąć przykrych wydarzeń.
Po południu Sergio zaprasza mnie na spacer. Ochoczo przytakuję nie chcąc marnować tak pięknego dnia i biegnę na górę ubrać sukienkę. Dziesięć minut później jestem już gotowa.
— Idziemy na spacer, tatku — mówię do Felixa i całuję go w czoło.
Spacer z Sergio okazuje się naprawdę przyjemny. Idziemy uliczkami Barcelony ukryci za daszkami czapek, z ciemnymi okularami naciągniętymi na nosy. Rozmawiamy o wszystkim, tak jak kilka godzin wcześniej i nie przejmowaliśmy się zaciekawionymi oczami przechodni, gdy głośno się śmialiśmy.
Gdy wychodzimy zza rogu, naszym oczom ukazuje się dwóch chłopców uderzająco do siebie podobnych. Jeden, w ciemnym dresie i z piłką pod ręką krzyczy na drugiego, który, choć wcale nie mniejszy, kaja się mu pokornie. Trzyma w ręce małą karteczkę, kształtem przypominającą kartkę kredytową i wpatruje się w czubki swoich butów. Dochodzą do nas stłumione krzyki chłopaka, który najwyraźniej czuje satysfakcję, że może się nad kimś poznęcać. Ściskam ramię Sergia.
— To powinna być moja karta! — Krzyczy. — Pewnie specjalnie podmieniłeś te dwa opakowanie, gdy wypadły ci z rąk w sklepie, niezdaro! No, przyznaj się, to może dam ci spokój!
— Sergio — szepczę.
Gdy podchodzi szybszym krokiem do chłopców, ci zauważają nas i od razu uciekają. Sergio podnosi coś z ziemi, a gdy tylko do niego podchodzę, widzę, że karta, o którą kłócili się chłopcy, to karta z jego podobizną. Od razu w oczy rzuca się wielki, czarny napis SERGIO RAMOS,a pod nim biała cyfra 4.
Sergio nie wie, co ma robić, widzę to. Stoi, wmurowany w ziemie i głucho wpatruje się w kartę. Ściskam jego ramię raz i drugi, ale on nie drga.
W jednej z uliczek słyszę szloch chłopca. Szybko w nią skręcam i widzę, że chłopiec klęczy oparty o ścianę, z głową schowaną między nogami. Płacze ciszej, niż wcześniej, ale to i tak nie ma znaczenia. Delikatnie klękam przed nim i zdejmuję czapkę z daszkiem.
— Hej, wszystko w porządku?
Chłopiec podnosi głowę i spogląda na mnie, przecierając brudną ręką załzawione oczy. Wygląda dość nędznie, ma podarte, czarne spodnie i bardzo brudną niebieską koszulkę. Uśmiecha się naprawdę uroczo, spod brudu nagromadzonego na twarzy widać było bardzo ładną buźkę.
— Ttak — mówi. — Czy... czy ma pani moją kartę?
Wzdycham, ponieważ spodziewałam się tego pytania. Nie wiem co mam zrobić, czy zabrać go do Sergia czy powiedzieć, że nie mam karty. Odpowiedź przychodzi szybko sama, gdy myślę o wielkim uśmiechu, jaki może pokazać się na jego twarzy.
— Będziemy musieli po nią iść — mówię, wstaję i podaję rękę chłopcu. — Chodź.
Wstaje bez mojej pomocy i idzie za mną, wychodząc na główną ulicę. Sergio stoi tam, gdzie go zostawiłam, w dokładnie takiej samej pozycji. Pokazuję palcem na niego, by chłopak zrozumiał, o co mi chodzi i przeprowadzam go bezpiecznie przez ulicę. Gdybym była na miejscu chłopczyka nawet nie rozpoznałabym Sergia w tej czapce i okularach.
— Tylko nie krzycz — szepczę konspiracyjnie.
Musiałam pacnąć Sergia aż trzy razy w rękę, by odwrócił wzrok w naszą stronę. Gdy już to robi, od razu przenosi spojrzenie na chłopaka, który z wrażenia wypuszcza z rąk piłkę i brudną dłonią łapie mnie mocno za brzeg sukienki.
— Proszę pani, to on, TO ON! — Szepcze.
Uśmiecham się do niego i kiwam głową. Sergio powoli klęka przed nim i podnosi jego piłkę, trzymając ją teraz pod kolanami. Zmierzwia mu włosy i oddaje kartę.
— Następnym razem bardziej jej pilnuj, młody — mówi. — Jeśli masz coś do pisania, to mogę ci ją podpisać, jeśli chcesz.
— Ja... nie mam żadnego długopisu — chłopczyk wybałusza oczy.
Sergio uśmiecha się i spogląda z dołu na mnie, przyprawiając mnie przez to o ciarki.
— Spytaj Grace, na pewno ma przy sobie coś do pisania.
Grzebię chwilę w torebce i wyjmuję z niej długopis. Z uśmiechem podaję go chłopcu, a on swojemu idolowi.
— Jak ci na imię — pyta Sergio.
— Jose.
— Piękne imię — mówię i uśmiecham się jeszcze szerzej.
— Trzymaj, młody — Sergio oddaje mu kartę, gdy kończy ją podpisywać. — I nigdy nikomu jej nie oddawać — grozi mu palcem.
Wstaje i otrzepuje spodnie. Jose ciągle wpatruje się w swoją kartę, dlatego Ramos odchrząka delikatnie i uśmiecha się do niego.
— Odprowadzić cię gdzieś? — Pyta.
— Niee, mieszkam tutaj, za rogiem — wskazuje brudną rączką budynek za nami. — Dziękuję, panie Ramos, będę jej pilnował jak oka w głowie! Grace ma szczęście, że pana ma!
I zanim zdążyliśmy zareagować, chłopaka nie ma. Ramos uśmiecha się delikatnie, odprowadzając go wzrokiem. Gdy Jose znika za zakrętem, Sergio przenosi wzrok na mnie i błyska zębami w największym uśmiechu, jaki kiedykolwiek widziałam.
— Słyszałaś? P a n i e R a m o s!
— Nie dodawaj sobie — prycham i nakładając czapkę z daszkiem na głowę ruszam przed siebie. — Idziesz, czy nie?
Dalej spacerujemy w ciszy. Sergio wpadł w bardzo melancholijny nastrój, dlatego postanawiam mu nie przeszkadzać i pochłaniam piękno Barcelony po raz ostatni. Gdy wchodzimy do jeszcze nieznanego mi parku, Sergio trochę się ożywia, ale nie na tyle, żeby rozmawiać. Dostrzega szczegóły.
— Grace, możemy porozmawiać? — Pyta.
— A nie to robiliśmy przez ostatnie kilka godzin?
— Bądź chodź raz poważna!
— Jestem — śmieję się. — Chodź, usiądziemy.
Gdy siadamy na ławce mam mieszane uczucia. Dziwna melancholia Sergia sprawiła, że i ja poniekąd straciłam humor, jaki miałam tego dnia. Jednak z wypchniętą piersią chciałam posłuchać, co takiego mężczyzna ma mi do powiedzenia.
Siadam naprzeciwko niego i wpatruję się w jego twarz z milczeniem. Przez chwilę widzę, że bije się z myślami, ale potem to ustaje i znowu wraca mój normalny Sergio. Najpierw marszczy brwi, potem wzdycha i wzrusza ramionami i robi coś, co totalnie mnie zaskakuje.
Patrzy mi w oczy długo i przeciągle, uśmiechając się tajemniczo.
— Jesteś cudowna — szepcze.
I złącza nasze usta w długim, delikatnym i słodkim pocałunku.
Wiem, że długo czekaliście na ten rozdział, ale już jest :)
I jak wam się podoba to (CAŁKIEM NIESPODZIEWANE) zakończenie?
Aaaaa!! Jest CUDOWNY!
OdpowiedzUsuńTak też sądziłam :D
UsuńWymiana zdań "Dobrze - Dobrze" idealnie się wpasowała w sytuację, a przy okazji już na początku mnie trochę rozbawiła, choć już samo wspomnienie o protekcjonalności sprawiło, że się uśmiechnęłam pod nosem. Dalsza część było już tylko lepsza. Felix i jego osoba, Sergio, jako chłopak Grace i wściekłość Gerarda. Ba, Ney to taki sympatyczny gość, Alex tajemniczy... i ten pocałunek. I mamy świetny rozdział. :D
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, ta wymiana zdań była w pewnym stopniu taka typowa, jak dla mnie, dla Sergia i Grace. Felix to Felix, dobry, poczciwy ojciec Grace i w zasadzie nigdy nie chciałam z niego uczynić kogoś złego. Alex się jeszcze pokaże!
UsuńA pocałunek, no cóż, musiał być, w końcu to już 6 rozdział!
nareszcie!tyle znowu kazałaś mi czekać!chyba nie będziesz kazać mi czekać znowu tak długo na następny?Jeszcze Antosia/Tosia choć już niedługo Agnieszka-prawdziwe moje imię i wielkie zmiany!założyłam blogi!-
OdpowiedzUsuńAntosia/Tosia
Ojejka, widzisz, jak fajnie byłoby zobaczyć jak piszesz i o czym. Nie widzę tu linku do profilu więc daj znać, na pewno wpadnę.
UsuńNie, już jestem w połowie kolejnego rozdziału, i, jasne, trzeba będzie trochę poczekać, ale na pewno nie miesiąc!
oficjalnie w świecie blogowym pojawiam się od 27.06.2016 od 15 wtedy to opublikuje 1 post na wszystkich blogach-blogi nie będą w tematyce ff więcej nie zdradzę!
UsuńAntosia/Tosia
No proszę proszę, jakie wielkie wejście! Także czekam z niecierpliwością:*
Usuń