.

.

10.04.2016

5. Powrót do domu

Miesiąc później, lipiec.
— Dalej o nim myślisz?
Nigdy nie wiem, co odpowiedzieć Bale'owi, kiedy przychodzi do mnie i staje się poważny, próbując mi pomóc. Wraz z chłopakami roztrząsa sprawę Gerarda od przeszło miesiąca, wpadając do mnie co drugi dzień, wyręczając w różnych czynnościach, wyciągając na spacery, oglądając telewizję... Robią wszystko, żebym tylko się rozluźniła, a gdy tylko to się staje — prosto z mostu zrzucają na mnie takie bomby. Ale czy mogę ich winić?
— Zależy o co pytasz — odpowiadam mu, marszcząc brwi i skupiając się na dłubaniu pałeczkami w pudełku z chińszczyzną. — Czy nadal go kocham czy, czy myślę o tym, co się stało.
— Chyba jedno i drugie — ma tyle taktu, że wydaje się zmieszany.
— Gareth, wałkujesz to w kółko. Nie, już dawno o nim nie myślę.
Zmieniam ułożenie na kanapie tak, by patrzeć przez przestronne okno. Czuję, jak patrzy się na mnie, co od jakiegoś czasu przestało mi dokuczać. Mówię mu najszczerszą prawdę: od dwóch i pół tygodnia tylko kilka razy Gerard pojawił się w moich myślach. Jasne, trudno było mi wybaczyć sobie tą awanturę po meczu i do teraz wzdrygam się, gdy tylko ją rozpamiętuję, ale nie mogę nic więcej zrobić. Do teraz, gdy tylko słyszę FCB, katalonia czy Gerard, Messi, Neymar... do teraz, gdy słyszę jakiekolwiek nazwisko czuję przyspieszony rytm serca i jest mi przykro, że skończyło się to tak a nie inaczej. Nie rozpaczam nad tym, że nie jesteśmy razem — raczej chodzi o to, że jest mi głupio i cholernie przykro, że zraniliśmy siebie nawzajem. Chociaż tak, na początku bolało i to okropnie, ale poradziłam sobie dzięki pomocy chłopaków, tak, jak zrobiłam to jedenaście lat temu, gdy rodzice się rozwiedli.
— Nie nudzi wam się to ciągłe przychodzenie i wypytywanie w kółko o to samo? — Zagaduję go, gdy milczenie między nami się przedłuża.
Kątem oka widzę, jak Bale sięga do torby treningowej z logo Realu i wyjmuje z niej laptopa. Zaciekawiona odwracam się w jego kierunku. Czekając, aż Gareth podłączy swój sprzęt znowu zaczynam zdrapywać lakier z moich i tak zniszczonych paznokci. Gdy mija chwila, która dla mnie jest wiecznością, Gareth siada obok mnie z niebieskim urządzeniem na kolanach.
— Pokażę ci coś.
Na ekranie wyświetla się internetowy komunikator używany przez chłopaków z drużyny do towarzyskich rozmów. Widziałam jego komórkową wersję u Benzemy, gdy był tu ostatnio.
Benzenito: Właściwie, to po co mamy sprawdzać jak się czuje? Nic to nie da, stary. Ona musi to przeboleć, jest silna. Jasne, mogę do niej wpadać, ale po co aż tak często? Da rade, jest duża.
GarePH: Właśnie, Grace to silna kobietka, pozbiera się po tym frajerze.
Cr7bosque: Ja ci pomogę, jej też! Jak im się nie chce to trudno ;)
RamSer: Może w innym wypadku bym to zostawił, ale to ten PIES jej to zrobił i nie mogę sobie odpuścić. Gadałem z Mou i wiem, że ona potrafi wszystko w sobie tłumić latami i, że było podobnie po jego rozwodzie z... no tak. Chcę jej pomóc tak czy inaczej. Zakończy ten rozdział i ruszy przed siebie, a my będziemy mieli dobry uczynek na koncie. Wchodzicie?
Var_ane: Sorry, chłopaki, nie dam rady, zajmuję się fundacją siostry.
Franc-Isco: Przecież nawet jej nie znamy :D
Benzenito: Dobra, Ramos, ja w to wchodzę. Siema!
GarePH: Isco nikt cie nie zmusza, ja tam ją lubię, to dobra dziewczyna i nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Wchodzę w to, Sergio.
Cr7bosque: Nie sądziłem R, że u ciebie jest to aż na takim zaawansowanym poziomie ;) Napytam sobie biedy, ale jak mówiłem, jestem za.
Gareth uśmiecha się pod nosem, gdy kończę czytać. Przenoszę wzrok z ekranu komputera na jego twarz a potem znowu wracam na ekran i próbuję zrozumieć. Fakt, że to Sergio pierwszy chciał mi pomóc wcale nie zadziwia mnie tak, jak powinien. Naprawdę nie wiem co mam o tym myśleć.
— Nie myśl za dużo — ostrzega mnie Bale, gdy próbuję sobie wszystko poukładać. — Chcemy ci tylko pomóc. Biłem się z myślami, czy ci to pokazać, ale... Chcemy dla ciebie jak najlepiej.
Wpatruję się w niego, gdy chowa laptop do torby i wstaje, zakładając ją sobie na ramię. Nie jestem zdolna do wypowiedzenia ani jednego słowa, dlatego Gareth żegna się ze mną, wspominając coś o treningu i wychodzi, zostawiając mnie z miliardem myśli próbujących zwrócić na siebie moją uwagę. 
Szum w głowie nie ustępuje jeszcze długo potem, gdy próbuję się skupić na rysowaniu. Ściskam kawałek węgla w lewej ręce i próbuję przelać wszystko na papier, ale to wcale nie pomaga. Mam ochotę rzucać przedmiotami i krzyczeć, ale wiem, że to nie jest dobry pomysł. Dlatego właśnie postanawiam pobiegać. Po pięciu minutach zawiązuję w holu buty do biegania i mijam się z tatą w drzwiach. Ignoruję jego nawoływania i wychodzę na chodnik.
Zaczynam od truchtu. Pozwalam sobie odpłynąć w myślach i uwolnić wszystko, co dzieje się w mojej głowie. Dlaczego tak bardzo to przeżywam? Dlaczego nie udało mi się po prostu tego stłumić? Dlaczego od miesiąca ciągle czuję ten uścisk w piersi, który ani razu jeszcze nie zniknął?
Docieram do parku, gdzie puszczam się biegiem, odrzucając po drodze różne części siebie samej. Pozostawiam za sobą dziewczynkę, która miała obydwoje rodziców i nie kochała nikogo bardziej, niż ich. Dziewczynkę, która uwielbiała, jak jej tatuś wracał z wyjazdów i przynosił jej prezenty. 
Zdzieram z siebie przekonanie, że to właśnie przeze mnie rodzice się rozwiedli. Nie pozwalam sobie dopuścić myśli, że to ja nawaliłam i, że to oni musieli za mnie zapłacić. Depczę wątpliwości, jakie kiedyś się pojawiły — już nie czuję, że fakt, że wybrałam mamę zamiast taty zniszczył naszą relację. 
Miażdżę poczucie winy, jakie pojawiło się po mojej kłótni z Gerardem. Gdzie pojawiła się dziewczyna, która nigdy nie dawała sobie zamydlić oczu? Nawet wtedy, gdy widziała, że rodzice kłócą się co noc. Gdyby wtedy nie zniknęła, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło.
Nogi niosą mnie coraz dalej. Nie zauważam, kiedy robi się zimno i ciemno, po prostu biegnę. Nie czuję ogarniającego mnie zmęczenia czy bólu, jaki już powinien się pojawić. Lepki pot spływa po całym moim ciele i, co najdziwniejsze, pomaga mi się wyzwolić.
Opłakuję dziewczynę, która będąc jeszcze mała i niedoświadczona musiała stanąć przed wyborem. Opłakuję dziewczynę, która miała zamydlone oczy i nie widziała, jaka jest naprawdę osoba, którą kocha. Opłakuję dziewczynę, która podjęła w swoim życiu tak wiele złych wyborów, że więcej już nie będzie miała prawa. 
Z każdym krokiem uścisk w sercu lżeje, ból, jaki czuję w środku, znika a ja sama pogrążam się w błogim spokoju. Gdy wszystko, co złe pozostawiam za sobą po prostu się zatrzymuję. 
Dopiero teraz dostrzegam szczegóły. Woda spływa po moim skatowanym ciele, mięśnie drżą a organizm domaga się płynów. Mimo wszystko czuję się szczęśliwa i wolna. Poradziłam sobie i jestem z siebie dumna. 
Znajduję się w jakiejś ciasnej, brukowanej uliczce, która jest oświetlona jedynie przez kilka latarni. Oglądam się, próbując znaleźć drogę powrotu lub jakiś punkt zaczepienia. Jest ciemno a księżyc, jak mi się zdaje, znajduje się w zenicie. Właściwie, to chyba mi się zdawało, bo gdy znowu podnoszę głowę, żeby to sprawdzić, upadam i nie mam siły wstać. 


Otwieram oczy ale w pomieszczeniu jest zbyt jasno. Mrużę je i próbuję się zastanowić, gdzie jestem, ale wszystko odpływa i znowu zasypiam. 
Gdy następnym razem otwieram oczy pamiętam już wszystko. Światło nie jest już tak bardzo jaskrawe, jak przedtem, dlatego próbuję podnieść się do pionu, ale w tym samym momencie moją głowę rozdziera gigantyczny ból i opadam na łopatki.
— Leż spokojnie, mocno uderzyłaś się w głowę.
Odwracam głowę w stronę źródła głosu i ignoruję promieniujący ból w mojej czaszce. Mężczyzna siedzi obok mnie na taborecie, z łokciami podpartymi o kolana i wpatruje się we mnie ze zmartwionym wyrazem na twarzy. Tym razem powoli podnoszę się na łokciach ciągle się w niego wpatrując.
— Jestem Tom — przedstawia mi się po angielsku. Rozpoznaję w jego głosie brytyjski akcent i marszczę brwi. — Przepraszam, nie znam dobrze Hiszpańskiego. Mówiąc szczerze, tamto zdanie wyszukałem w sieci — uśmiecha się a ja mimowolnie robię to samo. Śmieszy mnie jego nieporadność. — Nie miałaś ze sobą żadnych dokumentów, więc zabrałem cię do siebie. 
— Dziękuję — chrypię i zaczynam odczuwać pragnienie.
— Proszę. 
Nie wiem, czy odpowiada na moje słowa czy po prostu grzecznie podaje mi butelkę zimnej wody, ale gdy czuję na języku jej surowy smak mam ochotę westchnąć. Piję ją małymi łyczkami, zdając sobie sprawę z tego, że jestem odwodniona. Pragnę jedynie wrócić do domu.
— Grace — przedstawiam mu się. 
Wcale nie odczuwam skrępowania, leżąc na sofie mężczyzny, którego prawie nie znam. Mówiąc szczerze jestem mu wdzięczna za to, że nie zadzwonił na policję czy pogotowie, tylko zabrał mnie do siebie. Czuję na głowie opatrunek, który lekką ją uciska, ale go nie dotykam w obawie, że ból, jaki odczuwam, może się powiększyć. Rwą mnie wszystkie mięśnie w całym ciele, moje nogi pulsują od wysiłku a brzuch skręca się z głodu.
— Teraz, gdy się obudziłaś, mogę odwieźć się do domu — mówi.
Kiwam głową w odpowiedzi i pozwalam mu sobie pomóc, gdy wstaję. Ból w głowie jest niczym w porównaniu z bólem stóp, jednak zaciskam mocno zęby idę za Tomem, który prowadzi mnie przez korytarz a później hol do garażu.
— Biegałaś. — Ni to pyta ni to stwierdza, gdy siada na miejscu kierowcy w nowej, srebrnej furgonetce. — Nigdy nie rozumiałem osób, które biegają w nocy.
Dopiero jego odpowiedź sprowadza mnie na ziemię. Jak przez mgłę przypominam sobie, że telefon zostawiłam w salonie, a portfel leży w torebce w moim pokoju. Z niepokojem marszczę brwi i spoglądam na elektroniczny zegarek, w głowie licząc szybko ilość godzin, które spędziłam poza domem.
— Gdzie mieszkasz? — Jego głos wyrywa mnie z zadumy.
— Słucham?
— Gdzie cię zawieść — śmieje się ze mnie, jakbym opowiedziała jakiś śmieszny żart. — Odwożę cię do domu, pamiętasz?
— Ach, tak. Plaza Castilla, dystrykt Chamartina. Dalej cię pokieruję.
— Przepraszam — mówi Tom i wygląda na zakłopotanego. — Jestem tu od niedawna i nie za bardzo orientuję się w tym, gdzie co jest.
Kiwam głową na znak, że rozumiem.
— Wiesz jak dojechać na Santiago Bernabeu?
— Jasne, że tak, ale to na drugim końcu miasta. Przybiegłaś stamtąd?
Wzruszam lekko ramionami z zakłopotaniem. Wczorajszy bieg był swego rodzaju wyzwoleniem dla mnie, oczyszczeniem, przez co rozmowę o nim zaczynam postrzegać jako intymną. Przez całą drogę wpatruję się w okno i usilnie próbuję nie zasypiać. Dwadzieścia cztery godziny, które spędziłam poza domem bez żadnych oznak życia muszą doprowadzać do szału nie tylko mojego ojca, ale także i chłopaków. Na tę myśli jest mi wstyd.
— Gdzie dalej? — Pyta Tom, a ja dopiero orientuję się, że zatrzymujemy się ulicę od stadionu, na jedynym wolnym miejscu parkingowym wzdłuż uliczki. — W prawo, w lewo? Kieruj.
— Nie, tu jest dobrze — mówię, choć naprawdę droga do mojego domu zajęłaby jeszcze dobre piętnaście minut. — Pójdę na stadion.
— No dobrze — mówi i wysiada z samochodu. — Chodź, chociaż cię tam odprowadzę. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz znowu stracić przytomność.
Wysiadam z samochodu i ruszam w stronę stadionu. Nie wiem czemu nie chcę, żeby Tom dowiedział się, kim jestem, a raczej kim jest mój ojciec i przyjaciele, dlatego postanawiam zareagować, zanim nie jest za późno.
— Wiesz, że nie musisz ze mną iść? — Zatrzymuję się przy ulicy czekając, aż pojawi się zielone światło. — Dam sobie radę.
— Ktoś po ciebie tutaj przyjedzie? — Zbywa mnie i przechodzi na drugą stronę ulicy. Jego troska sprawia, że się rumienię. Jestem wdzięczna Bogu, że to akurat on mnie znalazł.
— Tak jakby. Poczekam w środku. 
Jak zwykle na stadionie panuje tłok. Wejście do klubowego muzeum jest oblegane, ochroniarze stoją w każdym koncie wielkiego holu i rozmawiają ze sobą przez słuchawki. Mrużę oczy w poszukiwaniu względnie spokojnego miejsca, gdy ktoś puka mnie w ramię. Tom stoi uśmiechnięty i wcale nie patrzy na mnie, podziwiając fasadę budynku. Jego oczy się świecą, ponieważ, tak jak podejrzewałam, jest Madridistą. Przewracam na tę myśl oczami. Kolejny. 
— Chodź — mówię i idę w kierunku podwójnych, czarnych drzwi z napisem "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony", którego, jak sądzę, Tom nie rozumie. Ochroniarze, którzy stoją po obydwu stronach wejścia nawet nie mrugają okiem, gdy przez nie wchodzimy.
— Możemy tutaj być? — Pyta, wpatrując się we mnie a ja wzdycham poirytowana i ruszam przed siebie. — Dobra, Grace, nie gniewaj się, po prostu chciałem dopilnować, że w tym stanie trafisz do domu, ale ty włóczysz się po stadionie Realu Madryt!
Dobrze znam ten korytarz — dochodząc do końca powinniśmy trafić na wejście do skrzydła, w którym znajdują się szatnie, w tym prywatna szatnia gospodarzy, a dalej wejście na murawę, gdzie powinien trwać trening.
— Gdzie my jesteśmy? Wiesz, gdzie idziesz?
Zbywam jego pytanie machnięciem ręki i wychodzę przez dwuskrzydłowe, białe drzwi prosto do obszernego korytarza, gdzie akurat rozbrzmiewa gwizdek. Skręcam w lewo i spoglądam przez ramię na Toma, którego oczy są szeroko otwarte. Pewnie kalkuluje teraz, jaką karę dostaniemy za włamanie na stadion.
Gdy wychodzimy na murawę wszystko uderza we mnie na raz. Widzę kątem oka, jak piłkarze zatrzymują się na mój widok i wpatrują się we mnie z niedowierzaniem. Mój status zaginionej musiał dojść także do ich uszu. Upadam na kolana nie mając już siły na nic więcej. Jestem bezsilna. Wszystko mnie boli. Głowa mi pęka. Chcę do domu.
Ktoś ujmuje moją twarz w swoje dłonie. Podnoszę powieki i skupiam wzrok na twarzy Sergia. Maluje się na niej nie tylko ulga, ale i troska. Całuje mnie w czoło, dzięki czemu na mojej twarzy na nowo gości uśmiech. Potem mnie przytula.
— Gdzieś ty się podziewała, co? — Próbuje być zły, ale mu to nie wychodzi. — Szukaliśmy się całą noc i cały ranek.
— Nie mam siły — mówię, gdy podaje mi rękę, żebym się podniosła.
Łapie mnie pod kolanami i z łatwością podnosi. Zarzucam mu ręce na szyję i wtulam głowę w jego ramię. Nie przeszkadza mi to, że jego koszulka jest cała mokra od potu. Za nami słyszę głosy i pokrzykiwania, reszta drużyny wraca do treningu. Nie widzę nigdzie swojego ojca, ale znam go zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że czeka na mnie zdenerwowany w domu.
— Co ci się stało w głowę? — Pyta Sergio i przenosi wzrok na Toma. Twarz mu tężeje, gdy tylko go zauważa. Mruży oczy, oceniając sytuację.
— Tom — przechodzę płynnie na angielski — dziękuję ci bardzo, że mnie tu przywiozłeś. Jestem twoją dłużniczką, naprawdę. Dziękuję za wszystko.
— Jasne, nie ma sprawy — uśmiecha się do mnie i wraca tą samą drogą, którą przyszliśmy. Jego reakcja lekko mnie rozczarowuje.
Sergio zabiera mnie na pogotowie, gdzie opatrują moją głowę i podają mi kroplówkę, która mnie nawadnia. Ojciec pojawia się na miejscu i wchodzi razem z nim do sali. Obydwoje oczekują wyjaśnień. Na widok ich zmartwionych min i ściągniętych brwi zaczynam się śmiać.
Obydwoje wyglądają na zdziwionych moją reakcją.
— Coś ty sobie myślała? — Pyta ostrożnie tata. — Gdzie byłaś?
— Biegałam — mówię i spuszczam wzrok na swoje palce u nóg. — Biegłam przed siebie. Wylądowałam... w zasadzie nawet nie wiem, gdzie wylądowałam, ale przestałam biec, gdy była już noc. Musiałam stracić przytomność, ale znalazł mnie Tom, zabrał do siebie i gdy tylko się obudziłam odwiózł mnie na stadion.
— Biegłaś prawie pięć godzin? — Dziwią się. — To takie do ciebie podobne, Grace. Napędziłaś nam stracha po tym wszystkim, co działo się z tobą przez ostatni miesiąc. Wybiegłaś z domu bez słowa, nie wzięłaś telefonu. Myślałem, że... Myślałem, że mogę cię stracić.
— To przeszłość, tato — uśmiecham się do niego. — Zostawiłam to za sobą. Teraz już wszystko będzie lepiej. Skończyłam z tym raz na zawsze.
Determinacja w moim głosie musiała ich przekonać, bo kiwają porozumiewawczo głowami. Uśmiechają się. Łapię Sergio za rękę i mocno ją ściskam, odwzajemniając uśmiech. 

8 komentarzy:

  1. Poradziła sobie, choć nie obyło się bez jakiś dziwnych wydarzeń, ale najważniejsze, że poczyniła krok na przód. Rozmowa chłopaków ujęła mnie sama w sobie, a to jakie mają nicki jeszcze bardziej. I wiesz, że w tym opowiadaniu moje serce bije dla Benzemy? Przepraszam, bo wiem, że nie o to w tym chodzi.
    Czekałam na ten rozdział. Zaglądałam, co jakiś czas. Bałam się, że odpuściłaś, ale doczekałam się. Warto było! Mam nadzieję, że kolejny ujrzę za niedługi czas. A jeśli nawet mam czekać pół roku to poczekam, bo w tych tekstach jest coś, co mnie przyciąga i nie mam na myśli Benzemy, czy innej męskiej postaci, a sposób w jaki piszesz.

    Cieszę się, że chociaż w taki sposób dajesz znak życia. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Tak?

    Całusy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że twoje serducho zawsze bije dla Benzemy i postaram się pamiętać dawać go tutaj jak najwięcej!
      Trochę mnie wcięło z tym opowiadaniem, racja. Skończyłam ZG i ruszyłam z drugą częścią, gdzieś po drodze po prostu zapominając o mojej najdroższej Cenie, ale jestem i będę.
      Bardzo ci dziękuję za te słowa. Naprawdę. Aż miło się robi, gdy ktoś w taki sposób komentuje twoje teksty, ale myślę, że ty sama zdajesz sobie z tego sprawę ;)
      U mnie wszystko w porządku, dziękuję, że pytasz. Dałam sobie radę, zawsze daję.
      Buziakii, K

      Usuń
  2. Tak czekałam na ten rozdział, a teraz? Nie wiem, co napisać... Ujmujesz mnie swoim stylem - ja go po prostu ubóstwiam! ;D Aż mi odejmuje mowę normalnie. :p Więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kontynuację.
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Już nie będzie takich przerw i to mogę obiecać. Trzymaj się ciepło!

      Usuń
  3. Znajdź sobie betę, bo oczy bolą od błędów takich, jak chociażby ''pokarzę''. Nie chodziłaś do podstawówki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, edukację skończyłam na przedszkolu. Potem mi się nie chciało ;)) A błąd poprawiłam, zdarza się, tym bardziej, jak ktoś ma dys.

      Usuń
  4. Czekałam i czekałam aż się w końcu doczekałam!Jestem bardzo ale to bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy i co w Twojej głowie siedzi odnośnie tego opowiadania!
    Antosia/Tosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeja, a tak się zastanawiałam, gdzie się podziałaś! Dziękuję dziękuję!

      Odnośnie tego, co siedzi w mojej głowie... Temat rzeka. Mam zarysowany plan, ale pozwalam sobie na spontaniczne sceny, dialogi. Akcja tworzy się podczas pisania.

      Usuń