.

.

24.01.2016

4. Starcie tytanów

Nie wiem do czego pili moi opiekunowie tamtego wieczoru, ale zaprząta mi to głowę już trzeci dzień z rzędu i czuję się przez to wypompowana. Nie lubię niejasności a wszystko, czego nie wiem, doprowadza mnie do szewskiej pasji. I tak właśnie chodzę po domu, ciskając w każdego pioruny, choć nie odważyłam przyznać się, że usłyszałam ich rozmowę. Już drugiego dnia każdy mnie unikał — moje zachowanie zwalali na napięcie przedmiesiączkowe, a żadne inne, warknięte przeze mnie wyjaśnienie im nie pasowało.
Drugiego dnia, korzystając z imitacji spokoju, jaką sobie sama zafundowałam, wpadłam do dojo Christiana na mały trening. Frustracja zbierana przeze mnie przed dwa dni zdawała się całkowicie zniknąć pod wpływem męczących nie tylko fizycznie ćwiczeń, a ja, pod sam koniec dnia padłam na łóżko zmęczona i przyjemnie wykończona.
Właśnie dzisiaj wypada bardzo ważny dzień nie tylko dla mojego ojca czy jego piłkarzy, ale także dla Gerarda, mojego chłopaka, który ostatnio zdawał się nie wywiązywać ze swoich obowiązków. Mecz FC Barcelony i Realu Madryt, nazywany przez niektórych El Clasico, ma odbyć się właśnie dzisiejszego wieczoru.
Mecz ma odbyć się o osiemnastej trzydzieści i mam dosyć czasu by się przygotować. Wstaję około dwunastej i po źle przespanej nocy nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Wybieram jedną z moich ulubionych płyt i podgłaśniam ją tak, by w łazience również słyszeć melodię. Kątem oka widzę, że za oknem świeci słońce, chociaż na horyzoncie pokazują się ciemne chmury.
Arctic Monkeys gra głośno, gdy biorę prysznic. Woda kapiąca na kafelki w połowie zagłusza melodię, co wcale mi nie przeszkadza ponieważ znam ich piosenki na pamięć. Gdy wychodzę spod prysznica znowu uderza we mnie szara rzeczywistość. Ciemne chmury za oknem są coraz bliżej a słońce znika za nimi. Próbuję wziąć głęboki oddech i oddalić od siebie złe myśli, zostawić je na później, ponieważ wiem, że jeśli załamię się teraz to wcale się nie pozbieram. Ubieram spodnie od dresu i bokserkę, a mokre włosy niedbale związuję w kucyk. Dochodzi trzynasta, dlatego powoli schodzę na parter z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Uśmiecham się do siebie w lustrze a moje odbicie wcale nie robi na mnie wielkiego wrażenia, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że widzę przed sobą załamaną życiem kobietę. Robi mi się z tego powodu potwornie smutno i resztkami sił zbieram się w sobie i idę do kuchni.
Wstawiam wodę na kawę i wkładam dwie kromki chleba to tostera, ale wykonuję wszystko machinalnie, nie przywiązując żadnej uwagi do ruchów. Mój humor nie poprawia się nawet wtedy, gdy zajadając tosta z dżemem dostaję sms'a od Gerarda. To jego pierwsza próba kontaktu od kilku dni, a stać go tylko na Tęsknię
Mam zamiar wyjść najpóźniej o siedemnastej, dlatego z zapasem czasu kładę się na sofie i włączam telewizję. Oglądam własnie The X Factor, gdy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi, a gdy chcę wstać i je otworzyć, zauważam na progu grupkę mężczyzn z Garethem Balem na czele.
— Siema! — Wita się ze mną Gareth i wchodzi do salonu, torbę zostawiając przy wejściu. To samo robią inni piłkarze: Cristiano Ronaldo, Raphael Varane, Karim Benzema i Isco Alarcorn. — Wpadliśmy sprawdzić co tam u naszej ulubionej córki trenera — błyska mi zębami.
Przewracam oczami.
— Jedyna córka to i najlepsza.
— Nie bądź dla siebie taka krytyczna.
— Wolne spostrzeżenie.
Piłkarze szybko zadomawiają się w moim domu co zwraca moją uwagę na to, że ciągle zapominam o ich dobrych stosunkach z moim ojcem. O tym, że znają mój dom jak własną kieszeń ponieważ bywali tutaj setki razy. W międzyczasie Gareth siada w nogach mojej kanapy przez co jestem zmuszona usiąść. Reszta idzie za jego przykładem i zajmuje miejsca na wolnym fotelu, dywanie i krześle przyniesionym od stołu.
— Gdzie tata? — Pytam, dziwiąc się przy tym, że w tak wielkim dniu przebywają ze mną a nie trenują.
Ronaldo przeczesuje włosy palcami i się uśmiecha.
— Został. Powiedział, że możemy do ciebie wpaść bo ostatnio nie za dobrze się trzymasz. Przed meczem ma urwanie głowy. Stadion Chamartina jest w remoncie, na stadionie Di Stefano trwają jakieś prace, Barcelona trenuje na Bernabeu, więc my mamy wolne do wieczora.
Uśmiecham się do niego ciesząc się tylko dlatego, że i on się cieszy.
— Stresujecie się pewnie, co?
Isco wstaje z dywanu i wpycha się między mnie a Bale'a, przez co jestem zmuszona przesunąć się kolejne kilka centymetrów do krawędzi kanapy.
— I tak i nie — stwierdza po chwili Benzema i drapie się po nosie. — Graliśmy z Barceloną dużo razy, jednak... Sama wiesz jak jest. Emocje przeważnie zawsze biorą nad tobą górę. Dla przykładu taki Ramos, odreagowuje na siłowni przez to poranne starcie z twoim ojcem...
— Bigbenz! — Warczy Varane. — Starczy!
Bez zbędnych ceremonii posyła mu pełne grozy spojrzenie, a gdy orientuje się, że się mu przyglądam, zmienia się ono w wielki, wymuszony uśmiech. Szybko odwraca głowę w stronę telewizora i udaje, że Karim nic nie powiedział.
— To było... coś poważnego? — Pytam.
Za wszelką cenę próbuję udawać, że ta informacja nie wywołuje u mnie żadnych emocji, ale tak nie jest i trudno to osiągnąć. Isco podejmuje moje wyzwanie, kładzie rękę na moim kolanie.
— Bo widzisz, twój tata... — urywa, dobierając odpowiednie słowa — ...twój tata nie za bardzo lubi jak się mu odmawia. Sprawa jest taka, że Ramos odmówił udziału w dzisiejszym meczu, a dobrze wiesz, jak dobrym i cenionym jest obrońcom...
Wzdycham.
— Idiota.
Chyba mi się udaje, ponieważ mężczyźni lekko kiwają głowami, najwyraźniej stwierdzając, że tak naprawdę nic sobie z tego faktu nie robię. Jednak ja znam prawdę — jest inaczej, a to, że Ramos zrezygnował z meczu dziwnie na mnie działa. Jestem jednocześnie zła i pełna współczucia, mam ochotę na niego nakrzyczeć ale jednocześnie chcę, żeby wiedział, że zawsze może ze mną porozmawiać. I chyba własnie to decyduje o tym, że na stadion pojadę szybciej.
— Idę na górę, ogarnę się możliwe jak najszybciej i możemy pójść na stadion. Pasuje wam?
Ochoczo przytakują, więc z niemałą energią zsuwam się z sofy i, zmuszając się do zwykłej prędkości kroku, wychodzę z salonu. Oddycham głęboko i powoli, próbując opanować rosnący we mnie gniew. Czuję gdzieś w głębi, że to sprawa sprzed kilku dni zmusiła Ramosa do zrezygnowania. A co za tym idzie — jednym z powodów jestem ja, skoro ta cała sprawa rozchodzi się o mnie. Przynajmniej tak myślę.
Otwieram szafę i rozglądam się za najlepszym strojem na dzisiejszy wieczór. Chcę pokazać wszystkim, że wszystko ze mną w całkowitym porządku a zachowanie sprzed kilku dni to po prostu kobieca sprawa.
Nagły przypływ energii i pewności siebie sprawia, że dzisiejszy dzień zaczyna malować się w innych barwach. Postanawiam porozmawiać dzisiaj z Pique i wyjaśnić z nim wszytko raz na zawsze, dowiedzieć się, co tak naprawdę do mnie czuje i czy to wszystko ma sens, skoro unika mnie kilka dni a potem jak gdyby nigdy wysyła mi durny sms. Chociaż, co też jest prawdą, ja także nie dawałam mu znaku życia. W Barcelonie mieszkaliśmy razem i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Pomoc mojej matce przy jej firmie pozwalała mi na częstsze kontakty z ukochanym. Biorąc pod uwagę, że niekończące się próby w teatrze są dla mnie priorytetem i tak bardzo dużo czasu spędzałam z Pique. Poświęcaliśmy wiele rzeczy by być razem i staraliśmy się utrzymać to jak najdłużej. Godziny w teatrze, choć bardzo kochałam swoją pracę, dłużyły mi się w nieskończoność gdy nie mogłam chociaż raz na dwie godziny usłyszeć głosu ukochanego. Nie potrafiłam bez niego zasypiać. Byłam od niego totalnie uzależniona. Nawet on był tego samego zdania — nie potrafił beze mnie normalnie funkcjonować.
Jednak to wszystko zmieniło się niecały tydzień temu, gdy zmarła moja matka. Pierwotna potrzeba spędzania czasu z ukochanym znikła gdzieś pod rozpaczą i wielkim bólem. Już nie musiałam martwić się o to, że bez niego nie zasnę — zasypiałam i to bardzo szybko. Już nie musiałam słyszeć jego głosu co drugą godzinę by normalnie funkcjonować. To wszystko znikło... A mi tak łatwo było o nim zapomnieć.
W moim życiu pojawił się ktoś jeszcze. Nie jest może dla mnie ogromnie ważny, ale powoli zajmuje miejsce w hierarchii. I choć nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli ona zawsze gdzieś tam była. Zawsze na mnie czekała. Zaczęłam zauważać jego głupie odruchy, to, że gdy nad czymś myśli mała zmarszczka pojawia się między jego brwiami, to, że gdy coś go śmieszy to nigdy nie daje tego po sobie poznać, to, że ma masę sekretów i ani jednej osoby, która, według niego, jest godna je poznać.
Sergio staje się dla mnie kimś bardzo ważnym.
I nie ważne jest to, jak się z tym czuję. Nie ważne jest to, że tak naprawę znam go jeden tydzień i nie ważne jest to, że prawie go nie znam. Polubiłam go. Polubiłam go tak bardzo jak kiedyś Gerarda.
— Chłopaki, mam sprawę! — Krzyczę przez otwarte drzwi sypialni.
Godzinę później jestem gotowa. Do torby chowam ciemnoszary longsleeve, spodenki i podkolanówki. Ubieram ciemnoszarą, bawełnianą spódnicę sięgającą mi kolan i czarną bluzeczkę na ramiączkach. Włosy rozpuszczam tak, że opadają mi kaskadą fal na plecy i ramiona. Trochę mocniejszy makijaż idealnie podkreśla moje oczy, a ciemna szminka dodaje mi trochę tajemniczości. Bale gwiżdże gdy koło niego przechodzę. Cała piątka czeka na mnie w przedpokoju gotowa do drogi. Mają na sobie idealnie skrojone garnitury i uśmiechają się do mnie przyjaźnie.
— W pięty mu pójdzie — komentuje Cristiano.
Chłopaki wzięli sobie do serca to, co powiedział im Cristiano, ponieważ po piętnastu minutach spaceru, jaki sobie zafundowaliśmy, wchodzimy głównym wejściem na Santiago Estiado Bernabeu. Tłum fotoreporterów robi nam zdjęcia, gdy przechodzimy głównym korytarzem za drzwi prowadzące do części dla piłkarzy. Staram się wyglądać na uśmiechniętą i rozluźnioną, chociaż w środku zżerają mnie nerwy.
Skręcam do łazienki, gdzie powoli się przebieram. Zmieniam długą spódnicę na krótkie, czarne spodenki a czarną bluzkę na ciepły, szary longsleeve. Ubieram podkolanówki i sandały z grubą podeszwą i wychodzę z pomieszczenia zmierzając prosto do szatni Realu.
Pukam kilka razy ale tylko z grzeczności. Dobrze wiem, że piłkarze nie mają w planach zaczynać się przebierać jeszcze przez jakieś czterdzieści pięć minut. Wchodzę do środka i uśmiecham się od ucha do ucha na widok wszystkich razem.
Wyglądają tak młodo a są najbardziej rozpoznawalnymi ludźmi na świecie.
— Fajna bluzka — komentuje Nacho a ja uśmiecham się do niego najpiękniej jak potrafię.
— Nie kibicujesz dzisiaj swojemu chłopaczkowi? — Pyta ze zgrzytem Danilo, odwracają się do mnie plecami.
Biorę głęboki wdech by mu odpowiedzieć.
— Zejdź z niej, tak? — W mojej obronie staje Ramos. — To, że jej chłopakiem jest Pique nie znaczy, że powinieneś jeździć po niej tak jak po nim, jasne?
Sergio nie patrzy na mnie gdy przechodzi obok i zatrzaskując za sobą drzwi wychodzi z szatni. Przez chwilę wpatruję się przed siebie, będąc bardzo zdziwiona. Nie wiem co mam zrobić.
— No dalej, idź — mówi Ronaldo i uśmiecha się do pozostałych.
Odwracam się na pięcie i wychodzę na korytarz. Widzę na końcu szybko oddalającego się Ramosa.
— Hej, ty! — Krzyczę za nim, a gdy ten staje, ale się nie odwraca, dopowiadam. —Tak, ty!
Gdy mężczyzna rusza przed siebie, zaczynam biec. Doganiam go po chwili i kładę rękę na jego ramię.
— Sergio, poczekaj — proszę. 
Przez chwilę stoimy w takiej pozycji a potem Sergio wreszcie odwraca się w moją stronę. Stoimy niecałe pół metra od siebie, na wyciągnięcie ręki. Jego spojrzenie jest pewne i twarde, nie widzę w nim bólu czy smutku.
— Co się właśnie stało?
Jak na mój pech, Sergio wzrusza ramionami. Jest to jego znak rozpoznawczy, jak gdyby nic nigdy go nie obchodziło. Ale ja dobrze wiem, że jest inaczej. A i on właśnie przed paroma chwilami się z tym zdradził. 
— Nic, co powinno cię interesować — mówi i ja wiem, że próbuje mnie przez to świadomie zranić.
— A tobie co, hm? — Zakładam ręce na piersi. — Co z tobą nie tak, zrezygnowałeś z meczu... jednego z najważniejszych meczy dla wszystkich Madridisimo. 
— Nic tobie do tego — warczy na mnie.
— A może tchórzysz, co, Sergio? Jesteś tchórzem?
— Przestań mówić do cholery.
Wzdycham poirytowana.
— To co cię ugryzło? Powiesz mi? Naprawdę nie chcę źle.
Patrzymy na siebie w milczeniu. Sergio o głowę wyższy ode mnie wcale nie ułatwia mi sprawy. Głowę zadzieram wysoko i już po chwili przenoszę wzrok na jego garnitur, szybko unoszącą się klatkę piersiową, szary krawat. A on odbiera to opacznie — czuję, że jestem w jego ramionach i to, jak mocno mnie ściskają.
— Przepraszam — mówi cicho. — Nie chciałem się tak unosić. 
Uświadamiam sobie, że dotykam go pierwszy raz. Ma cudowny zapach — nuta wanilii, migdałów i coś, czego nie umiem określić. Biorę głęboki i powolny wdech, pozwalając sobie przez chwilę chłonąć wszystko dookoła. A gdy jestem w trakcie zatracania się, jego głos przywołuje mnie do porządku.
— Nie chciałem grać, ponieważ bałem się, że mogę zrobić coś Gerardowi, jeśli natknąłbym się na niego na boisku. Ale spokojnie, nie musisz się martwić, nic nie grozi twojemu chłopakowi. A Mou nie zgodził się całkowicie, siedzę na ławce i wchodzę w drugiej połowie.
Tak też na początku myślałam, ale nie daję tego po sobie poznać. Obejmuję go rękoma w pasie i wtulam policzek w jego marynarkę.
— Nadal nie rozumiem dlaczego masz awersję do Gerarda. 
— Może to i dobrze — komentuje.
— Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć.
Zdziwiona muszę stwierdzić, że czuję się naprawdę dobrze, gdy Sergio mnie przytula. Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu i nie mam wyrzutów sumienia, gdy myślę o Gerardzie. 
— Może kiedyś — mówi a ja po tonie jego głosu czuję, że się uśmiecha. 
— A więc jednak dzisiaj grasz — powtarzam wesoło. — Cieszę się.
— Jeśli mu coś zrobię to mi nie wybaczysz… A emocje trudno okiełznać na zwykłym meczu, co dopiero na Clasico. Ale jakoś będzie. 
— Jeśli mu coś zrobisz — zaczynam i uświadamiam sobie, że to, co mówię, jest najszczerszą prawdą — będę na pewno smutna, może bardzo, będę się martwić, ale nie będę zła.
Sergiem coś wstrząsa i po chwili odsuwa mnie od siebie na odległość ramion.
— Przecież niedługo wyjeżdżasz — kręci głową.
— Może i tak — wzruszam ramionami po mistrzowsku go papugując — może i nie. Nie jestem tego do końca taka pewna. Wiem na pewno, że Gerard wyjeżdża.
— Nie powiesz mi chyba, że…
— Że z nami koniec? — Wchodzę mu w słowo. — Nie, tego ci nie powiem. Ale między nami nie układa się od śmierci mojej matki. I muszę z nim o tym porozmawiać.
— To dlatego ubrałaś dzisiaj koszulkę z moim nazwiskiem? — Zauważa cierpko i czuję ścianę, która znowu między nami wzrasta.
— Znowu wraca bezlitosny Sergio? — Wzdycham.
— Nigdy innego nie było — mówi, odwraca się i odchodzi korytarzem, wchodząc do jakiegoś pomieszczenia. 
Sekundę zajmuje mi skojarzenie faktów i stwierdzenie, że nie chcę, by odchodził i grał zdenerwowany na mnie. Szybko wbiegam do pomieszczenia, do którego jeszcze przed chwilą wszedł i znajduję go grzebiącego w torbie stojącej na ławce.
— Czego?
Wzdycham ale nie odzywam się do momentu, aż zirytowany odwraca się w moją stronę. Stoję dwa kroki za nim, a gdy nasze oczy się spotykają, uśmiecham się do niego.
— Chciałam tylko — mówię, zbliżając się do niego — życzyć ci powodzenia
I nic więcej nie mówiąc całuję go lekko w usta, powoli i słodko, i szybko wychodzę, zamykając za sobą drzwi.
Gdy wchodzę do szatni Realu, głupi uśmieszek na mojej twarzy nadal nie chce zniknąć.
Jedenastka Realu Madryt wbiega na murawę. Ryk kibiców zagłusza wszystko, co w tej chwili czuję. Stoję obok Mourinho w wyznaczonym polu trenerskim a hymn Hiszpanii sprawia, że prawie płaczę. Ściskam mocno rękę taty.
— Dadzą radę — mówię mu.
— Wiem, w końcu to nasi chłopcy.
Pierwsze dwadzieścia minut mija bez utraty bramki. Chłopcy uwijają się w ukropie a tata kręci się w tę i z powrotem, ciągle coś cicho komentując. Nagle, niespodziewanie, Leo Messi, mój dobry kolega, Leo, pakuje piłkę prosto w bramkę Keylora. Cichy okrzyk zadowolenia wydobywa się z mojej krtani i sprawa, że się rumienię. Ojciec siarczyście przeklina.
— Ramos, wchodzisz już teraz. Rozgrzewaj się! Nie pozwolę, by twoje prywatne sprawy zniszczyły nasze marzenia!
Kibice Barcelony krzyczą, wniebowzięci. Posyłam uśmiech chłopakom z ławki rezerwowej Barcelony i pokazuję kciuki w gorę. Bardzo dobrze grają. A mi tak trudno być bezstronną.
Ramos wchodzi za Nacho, który poklepuje go po plecach. Ojciec daje mu ostatnie wskazówki, a ten słucha ich wpatrując się we mnie. Uśmiecham się do niego zawadiacko i unoszę głowę.
Ramos gra bardzo dobrze. Nie pozostawia pustego pola, nie pozwala na zbliżenie się jakiegokolwiek zawodnika Barcelony do bramki. Gdy Real, w czterdziestej trzeciej minucie, niebezpiecznie kontratakuje, Ramos pozwala sobie na wybiegnięcie w środkową część boiska. Po upłynięciu chwili piłka turla się pod jego nogi i nie pozostaje żadna nadzieja dla Barcelony. Ramos strzela i trafia. Biegnie, skacze na swoich przyjaciół i po raz pierwszy od lat wykonuje salto. 
Słyszę gwizdek i pierwsza połowa dobiega końca. Gdy idę wraz z tatą do szatni chłopaków, podchodzi do mnie Neymar.
— Hej Ney — witam się z nim i pozostaję w tyle. — Dobra gra.
— Byłaby lepsza, gdyby nie to, że Gerard jest załamany — mówi zaciskając szczęki.
— O czym ty mówisz?
— O twojej koszulce. I o tym, że byłaś dzisiaj bardziej po stronie Realu niż Barcelony. Nie wspominając o tym, że Iniesta was widział. Ciebie i Ramosa. A Ramos dobrze wiedział, że on też jest w tym pomieszczeniu. Co się dzieje, Grace? Co się z tobą dzieje?
— Czy… czy Iniesta powiedział coś Gerardowi?
— Nie. Ale powiedział mi i to się liczy. Leo wie i jest na ciebie nieźle wkurzony. Radzę ci porozmawiać z Gerardem.
Jak na zawołanie u jego boku pojawia się Gerard. Jest spocony i lekko dyszy. 
— O czym mamy pogadać? — Pyta się Neymara i obejmuje mnie w pasie, na co lekko się wzdrygam. — Cześć skarbie, ładnie dziś wyglądasz — całuje mnie przelotnie w usta.
Marszczę czoło zdezorientowana. Neymar wpatruje się w nas z szeroko otwartymi oczami.
— Muszę lecieć — mówię, wyswobadzając się z objęcia Gerarda. — Zgadamy się później.
Przed zamkniętymi drzwiami do szatni Realu przystaję na chwilę. To, że Iniesta widział mnie i Ramosa, gdy się całowaliśmy, choć nie wiem do końca, czy tak można to nazwać, sprawia, że zaczynam się denerwować. Jeśli Sergio wiedział, że Iniesta był w środku i wcale mi o tym nie powiedział to musiałam z nim porozmawiać. 
I nagle mnie oświeca.
To ja pocałowałam jego, nie on mnie. Więc wina leży tylko po mojej stronie. I nie mam prawa złościć się na Ramosa.
Wchodzę do środka głośno klaszcząc w dłonie. Wszyscy siedzą na ławkach i spokojnie rozmawiają. Są świeżo przebrani i w szampańskich humorach.
— Co, Neymar gratulował nam bramki? — Śmieje się Cristiano. 
— Tak jakby — szczerzę się do niego i siadam koło taty.
Przez kolejne pięć minut omawiają taktykę. Spoglądam po kolei na twarze piłkarzy i z satysfakcją stwierdzam, że każdy z nich jest zdeterminowany i chce wygrać. Wygra. Zatrzymuję się na chwilę przy twarzy Sergio. Ma głowę opartą na rękach i w skupieniu słucha tego, co aktualnie mówi Benzema. Co jakiś czas lekko kiwa głową. Aż nagle nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiecha się do mnie tak, jak zawsze, szyderczo podnosząc jeden kącik ust do góry. Próbuję nie odwzajemniać uśmiechu, ale nie wychodzi mi to tak, jak sobie zaplanowałam.
— Czas ruszać — wstaje Mou i wszyscy jak jeden mąż ruszają za nim. 
Zostaję w tyle, wyjmując telefon. Chcę szybko życzyć Gerardowi powodzenia. Gdy piszę tę krótką wiadomość, ktoś do mnie podchodzi i czuję słodki oddech na moim karku. Przechodzą mnie dreszcze.
— Pocałunek za bramkę, proszę bardzo.
Śmieję się.
— Czy to aby przypadkiem nie brzmiało to królestwo za konia?
— Może i tak.
— Czy jeśli dam ci czterdzieści pocałunków — zaczynam, powoli się do niego odwracając. — Strzelisz czterdzieści bramek?
Sergio na chwilę zaniemawia. Ta chwila pozwala mi zastanowić się nad tym, co właściwie robię. Coś w Sergiu mnie przyciąga, sprawia, że chcę przebywać w jego towarzystwie. Sergio sam w sobie jest tajemniczy, ma wiele twarzy i dobrze wiem, że nie jestem jedyną kobietą, która to zauważa.
— Możemy to sprawdzić — mówi Sergio i uśmiechając się kręci głową. Mija mnie i wychodzi z szatni. — Będziesz mi winna tyle, ile strzelę — woła na odchodne. 
Pierwsze dwadzieścia minut drugiej połowy meczu upływa bardzo szybko. Chłopaki starają się jak mogą i stwarzają kilka bardzo dobrych sytuacji bramkowych.
Siedzę na ławce rezerwowych samotnie, oglądając mecz z pewną dozą otępienia. Nie zwracam uwagi na to, co się dzieje na boisku choć nie jestem nawet pogrążona we własnych myślach. Po prostu siedzę i istnieję.
Aż Sergio podbiega do mnie i klęka przede mną.
— Wszystko gra? — Pyta się.
Marszczę brwi i próbuję dojść do tego, czy mecz dobiegł już końca. Kątem oka widzę, jak reszta drużyny biega po boisku.
— Zmienił cię? — Pytam składając ręce na nogach. — Tata. Zmienił cię.
— Niezupełnie — śmieje się gorzko. — Przespałaś cały mecz czy jak?
— Tak jakby — mówię i czuję, że oblewam się rumieńcem. — Ale…
— Ramos do cholery! Jak śmiałeś zagrać tak bezmyślnie! Komu chciałeś coś udowodnić? Czerwona kartka w tak ważnym meczu? Czyś ty zgłupiał do reszty?
— Trenerze… 
Siedzę cicho z rozdziawioną buzią. Przenoszę wzrok z jednego na drugiego. Nie rozumiem o czym mówią. Czy Ramos dostał czerwoną kartkę? Za co? Co takiego zrobił?
— I bardzo dobrze — warczy Sergio. — Zrobił bym to jeszcze raz. Barceloński pies, skaza na honorze Hiszpanii…
Tata odchodzi od nas szybkim, sprężystym krokiem. Ramos klnie pod nosem ale nie zmienia pozycji — wciąż klęczy przede mną. Po chwili kręci głową i całuje mnie w czoło.
Po meczu czekam na chłopaków przed stadionem, w towarzystwie trzech tuzinów kibiców, czatujących na idoli. Ramos został zawieszony na dwa kolejne mecze za nieprzepisowe kopnięcie Gerarda Pique w okolice krocza. Czego nie przyjmuję z uśmiechem, wręcz przeciwnie, jestem na niego zła. Mecz zakończył się zwycięstwem Realu 2:1, po fenomenalnej bramce CR7. Gdy Pique schodził z boiska, podszedł do mnie i jak gdyby nigdy nic spytał się, czy spotkamy się wieczorem. W odpowiedzi uraczyłam go uśmiechem i powiedziałam, że zobaczę później.
Dokładnie nie potrafię zidentyfikować, jak się czuję. Radosna, smutna? Wszystko się dla mnie zatrzymuje. Właśnie kończę pewien okres w swoim życiu i wchodzę w nowy, mam nadzieję, że lepszy. Czuje ulgę połączoną z zażenowaniem.
Chcę być wolnym ptakiem.
Fanki Realu krążą w tę i z powrotem, a gdy drzwi otwierają się, piszczą, choć nie wychodzi z nich żaden z piłkarzy. Gdy ze środka zaczynają wychodzić pierwsi fotoreporterzy, boję się, że poproszą mnie o komentarz co do dzisiejszej sytuacji. Tym bardziej, że dla nich tworzę udany związek z Pique, a noszę bluzkę Sergia. Boję się, ponieważ prośba o skomentowanie tego wydarzenia bardzo by mnie zabolała.
Opatrzność mnie nie wysłuchuje.
Podbiega do mnir jasnowłosa kobieta, na oko mająca trzydzieści-parę lat. Gdy staje przede mną, uśmiecha się szeroko, tryumfując, że to ona pierwsza przeprowadzi ze mną wywiad. Po chwili dochodzi do niej młody, bo na oko dwudziesto-kilku letni chłopak, trzymający na ramieniu wielką, czarną kamerę.
— Grace Mourinho? Czy zgodzisz się na udzielenie nam krótkiego wywiadu? Zadam ci tylko kilka pytań.
Wzdycham.
— Czekam na kogoś, także bardzo przepraszam, ale...
Kobieta pstryka palcami.
— Właśnie, na kogo czekasz? Na Gerarda, czy może Madryckich piłkarzy? Jak skomentujesz dzisiejszą sytuację na stadionie? Czy ma ona związek z tobą? Czy między tobą a młodym Sergio Ramosem coś jest?
Piorunuję ją wzrokiem, a kątem oka zauważam czerwoną lampkę na kamerze.
— Nie sądzę, by odpowiedzi na jakiekolwiek pani pytanie by panią usatysfakcjonowały.
Bardzo mnie zdenerwowala. Wzbudza we mnie uczucia, których przez ostatnią godzinę próbowałam się wyzbyć. Czuje się przygnieciona tym pytaniem, a jest to pierwsze z kilkunastu, jakie kobieta pragnie mi zadać.
— Och, gdzie są moje maniery! Nazywam się Samantha Santos, jestem dziennikarką śledczą internetowego programu Marca. Wywiad ukarze się również w gazecie.
Nie chce tego robić, ale moje zdenerwowanie szuka ujścia. Pocałunek. Ojciec. Iniesta, który nas widział. Neymar. Czerwona kartka. Śmierć matki. Pogrzeb. Kłótnie i tajemnice.
— Czyżby? Proszę poszukać innej pracy, bo jest pani zwolniona. — Ze stoickim spokojem chcę odejść, ale gdy widzę zdziwioną i wytrąconą z równowagi minę reporterki, dodaję. — Proszę się tak głupio nie patrzeć i przypomnieć sobie, że to moja zmarła matka jest założycielką Marca i że to ja, jako jej córka, dziedziczę całą firmę... Samantho Santos.
Gdy spoglądam na kamerzystę, robi mi się przykro, że i on może stracić pracę. I wtedy rozumiem, że robię źle pozwalając ujść mojej bezradności i skierować ją na niewinną osobę.
— A tak już na serio, nie kłamię, jestem nową właścicielką. Zarząd przedstawi mnie w tygodniu. Nie mam ochoty na wywiad i nie umiem skomentować zaistniałej sytuacji. Szczerze mówiąc, muszę sama sobie to poukładać. Do zobaczenia.
Odchodzę w kierunku parkingu i spacerem idę do domu. Pęka mi głowa. Nie zdążam nawet zaparzyć sobie herbaty, gdy do domu wbiegają piłkarze. 
Czas delektować się zwycięstwem.

Ostatnio, niestety, strasznie dużo się u mnie działo. Zmarła naprawdę bliska mi osoba, co nie tylko zabrało mi chęć do życia, ale także czuje, że wszystkie soki twórcze. 
Rozdział jest miejscami tak do bani, że chcę płakać. Trzymajcie się! 







3 komentarze:

  1. Przykro mi. Mam nadzieję, że jakoś się trzymasz. Wierzę w to.

    A co do rozdziału, może jestem dziwna, ale najbardziej podobał mi się fragment: "— Jedyna córka to i najlepsza.
    — Nie bądź dla siebie taka krytyczna.
    — Wolne spostrzeżenie." A dalej, dalej trochę zaskoczenia, bo nie sądziłam, że Sergio to tak już i tak szybko, ale coś czuję, że to wcale nie jest tak szybko. I wszystko może się pozmieniać. Tylko dziwne przeczucia.
    Rozdział dobry, naprawdę. Klimat meczu i atmosfera między piłkarzami... mogło się poczuć i udzielić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi przykro, ale mam nadzieję, że jakoś sobie radzisz.
    Wracając jednak do rozdziału... Nadrobiłam wszystkie części tej historii i muszę przyznać, że bardzo przypadła mi do gustu. Jest tu kilka wątków i każdy ciekawy. Mnóstwo tajemnic, niepewności... A na dodatek dwaj charakterystyczni i charakterni faceci - Gerard i Sergio. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko dodać tego bloga do obserwowanych oraz czekać na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń